Muszę Was z góry przeprosić za takie opóźnienie, ale niestety
- problemy z wiza,
- powrót do Polski,
- tygodniowy wyjazd do Francji,
- kilka sesji zdjęciowych w Polsce,
- zbieranie dokumentów/wysyłanie wniosku na nową wizę
Skutecznie odwlekło zakończenie tej mojej małej trylogii.
To tyle słów wstępu, zabieram się za opowiadanie :)
Swój ostatni wpis zakończyłem na szybkim lunchu na pięknej plaży niedaleko Cape Tribulation - Thornton Beach.
Po krótkiej przerwie, odpoczynku i lekkiego drugiego śniadania, ruszyliśmy dalej w kierunku plantacji tropikalnych owoców. Z opisu na stronie internetowej wynikało, że znajduje się tam ponad 300 gatunków owoców z całego świata. Jako, że z reguły jestem otwarty na poznawanie, odkrywanie a tu jeszcze smakowanie nowych rzeczy - wybór by tam jechać był prosty.
Naszym przewodnikiem po plantacji był właściciel - człowiek z ogromną wiedzą i pasja do tego co robił. Przez pierwszą godzinę byliśmy usadzeni przed stołem, na którym znajdowało się ok 15 owoców. Przeróżne kształty, zapachy, rozmiary. Zaczynając od wielkości ziarenka kawy na wielkim, zielonym 50kg worku kończąc.
Było to dla mnie zaskakujące jak mało wiem o otaczającym mnie świecie.
Moja dziewczyna siedząca obok nie była ani trochę zadziwiona - pochodzi z karaibskiej Martyniki, więc większość z tych owoców znała już wcześniej.
Nasz lektor opowiadał o każdym owocu z osobna. pokazywał nam, otwierał, mówił w jakiej formie najlepiej smakują, rozcinał, dawał do spróbowania. Jeden z nich był nawet smażony wcześniej.
Wszystkich nazw niestety nie udało mi się zapamiętać.
Był tam owoc w kształcie gwiazdy, który smakował jak jabłko, inny o konsystencji kremu i smaku czekoladowym, jeszcze inny bardzo kwaśny, ale jednocześnie pyszny, jeszcze inny smakował jak guma balonowa. Ten wielkością przypominającą ziarno kawy miał specjalne właściwości. Należało go delikatnie rozgryźć a następnie przetoczyć po całej jamie ustnej. Ten zabieg blokował receptory kwaśnego smaku, więc cytryna zjedzona po tym miała smak bardzo słodkiej mandarynki.
Podobno ten owoc pomaga ludziom po chemioterapii, którzy odczuwają nieprzyjemny smak jedzenia.
Oto własnie ten owoc, który osiąga wagę do ok 50kg, a po rozcięciu ukazuje kolonie mniejszych o smaku gumy balonowej:
W planach po tej plantacji mieliśmy wyjście na obiad, jednakże degustacja wszystkich tych owoców była tak obfita, że nawet nie pomyśleliśmy o jedzeniu. Na zakończenie dnia pojechaliśmy na plażę, zrobić zakupy uzupełniające nasze zapasy i powróciliśmy do naszego wspaniałego 'domku na drzewie'
Następny przystanek - Cairns i region Tablelands.
Cairns to 140tys miasto oddalone o ok 60kg na południe od Port Douglas, w którym mieszkałem. Okolica otoczona jest rzekami, strumieniami, małymi wodospadami i miejscami do kąpania. Jednym z nich jest Crystal Cascades. Jest to miejsce mało znane turystom, bardziej odwiedzane przez lokalnych ludzi, przez co jest ciche, spokojne. Zimna, odświeżająca woda, rzeka otoczona drzewami.
Spędziliśmy w tym miejscu kilka godzin. Trochę chodząc dookoła, obserwując naturę, ciesząc się ciszą. Na chwilę usiedliśmy na brzegu rzeki, by sprawdzić wodę. Była lodowata jakto górska woda bywa, jednak i tak wskoczyłem do niej. Powietrze miało ponad 30*C, wiec takie odświeżenie było idealne.
Po lewej tronie mieliśmy ludzi bawiących się w wodzie, skaczących do wody. Po prawej ogromne głazy i piękny widok na cała długość strumienia i otaczającego go las tropikalny.
Naszym następnym celem był Paronella Park. Hiszpański dwór wybudowany w latach 30-40 XX wieku.
Jak możemy przeczytac na stronie internetowej:
"Everyone has a dream but not everyone’s dreams are fulfilled. José Paronella’s dream was to build a castle. He chose a special part of Australia and created Paronella Park. On 5 Hectares beside Mena Creek Falls he built his castle, picnic area by the falls, tennis courts, bridges, a tunnel, and wrapped it up in an amazing range of 7,500 tropical plants and trees (now a lush rainforest!). It opened to the public in 1935. Paronella Park has received multiple Queensland tourism awards, is State and National Heritage listed and is a National Trust listed property. It is privately owned and operated and Eco accredited. Paronella Park is the site of Queensland’s 1st privately owned hydro electric plant."
Niestety budowle teraz są bardzo zniszczone i zaniedbane, ale trwają prace nad przywróceniem ich do życia. W swoich latach świetności park był niezwykle nowoczesny. Sala balowa, kino, kawiarnia, restauracja, rzeka, wodospad, ogrody, korty tenisowe. Wszystko to zasilane prądem pośrodku niczego i to w roku 1935!
Nawet te ruiny wyglądały imponująco! Chodząc tam można było dotknąć marzenia, które miał Paronella stawiający tam pierwsze ściany budynków.
To miejsce jest przepiękne!
W drodze powrotnej do domu chcieliśmy jeszcze zobaczyć 'podniebny spacer' - ścieżki wybudowane ok 30m nad ziemią. Możnabyło z nich podziwiać panoramę przepięknego Tablelands, ale niestety spóźniliśmy się 30min i było juz zamknięte.
Wynagrodziliśmy sobie to podjechaniem do Milla Milla Falls. Jednego z wielu wodospadów tego regionu :
W planach miałem również kąpiel tam, ale niestety robiło się już ciemno, temp powietrza spadła a temp wody była niesamowicie niska. Zadowoliłem się samym podziwianiem wodospadu :)
Powrót do domu, weekend spędzony na pakowaniu walizki, ostatnimi chwilami razem i niestety musiałem odwieźć ją rano na lotnisko, by zdążyła na swój lot do Francji.
Był to jeden z lepszych momentów mojego pobytu w Australii, ponieważ przez nasz związek (chwilowo) na odległość nie mamy możliwości widzieć się każdego dnia. Przez ostatnie pół roku widywaliśmy się dosłownie kilka razy i to tylko na max 2-3 dni. Tutaj mieliśmy całe 8dni razem robiąc to co oboje kochamy - podrużując, zwiedzając, poznając nowe rzeczy, poszerzając nasze horyzonty i co najważniejsze: spędzając ten czas razem.
Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i już niedługo będziemy mogli przenieść się i zamieszkać razem w Melbourn.
To tyle na dzisiaj!
Jeśli chcielibyście, bym dołączał mapki z miejscami, które odwiedzam to piszcie :)
Pięknie :)
Niestety zadne zdjecie czy opowiesc nie jest w stanie oddac piekna natury :)
Super post, wycieczka - marzenie! Przychodzę z odpowiedzią na temat nazw owoców: w kształcie gwiazdy to Karambola, smakujący jak czekolada to prawdopodobnie Sapote, a ogromny smakujący jak guma balonowa to Jackfruit :)
tak - jack fruit pamietalem! i to chyba jedyne z tej kolekcji. gwiazdy nie, ale potocznie mowia na niego wlasnie starfruit. Sapote wierze na slowo ;)
Super zdjęcia i wycieczka.
dziekuje :)
Wspaniała wyprawa :)
Bardzo cykliczny naplyw nowych ludzi, a co z tym idzie - nowej energii do malego miasteczka, daje dobry powod zeby pozwiedzac dookola. Nowi znajomi, ciekawi swiata i chetni do podrozy to najlepsi kompani wycieczek :) My jednak jako 'starzy wyjadacze' Stwierdzilismy, ze tez wypada troche bardziej poznac rejon, w ktorym tyle czasu mieszkalismy :)
This is food? look so beautiful
yup, this is one of the tropical fruits from a farm in far north queensland, to be more precise: from Cape Tribulation exotic fruit farm :)
Congratulations @tropical-life! You received a personal award!
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!