Gotowi na dalsze przygody?
No to jedziemy!
Wstaliśmy rano spakowani noc wcześniej, zjedliśmy śniadanie i pożegnaliśmy się z naszym hostem Danielą. Czas ruszyć dalej.
Autobusem dotarliśmy do drogi wylotowej z miasta prowadzącej przez most. Stanęliśmy przed mostem, gdzie było bardzo szerokie pobocze i w pełnym słońcu zaczęliśmy łapać już przyzwyczajeni do średniego czasu oczekiwania w okolicach godziny. Więc jak po godzinie i 15 minutach zatrzymał się wymarzony kierowca, nie dziwiliśmy się. Udało się, że jechał akurat do Rodadero, które jest zaledwie kilka kilometrów od Santa Marty. Tutaj zdecydowaliśmy się na busa, bo te 6km było przez góry… Po dotarciu do miasta znaleźliśmy najtańszy hostel z możliwych i udaliśmy się na spacer po mieście. Słyszeliśmy dużo historii od lokalnych ludzi na temat tego miasteczka, że jest piękne, wspaniałe i ma super atmosferę. No i oczywiście, że okoliczne plaże są bardzo ładne i piękne. Niestety nie mogę tego potwierdzić. Samo centrum Santa Marty jest bardzo przeciętne w porównaniu z tym co już widzieliśmy w całej Ameryce Centralnej. To taka bardzo skąpa wersja Kartageny. Też jest dość drogo. Plaże zatłoczone i bez szału. Nawet nie robiłem żadnych zdjęć.
Taganga oddalona o 6km od miasta reklamowana była jako rajskie plaże. Fakt, całkiem tu ładnie, ale w porównaniu np z Kostaryką albo Nikaraguą… no niestety przegrywa i to mocno. Nie mówiąc już o np. Kubańskich plażach.
prywatna plaża? Czemu nie, zapraszam
no dobra, źle nie było
Spędziliśmy tu więc tylko jedną noc i ruszyliśmy do Minca - oddalonej o 18km malutkiej miejscowości w górach. Po dojechaniu od razu udaliśmy się wzdłuż drogi w stronę rzeki i wodospadów w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Na szczęście komarów nie było, ale zapadał już zmrok, więc poszukiwania były trochę utrudnione. Na drodze zero wiatru, więc było nam bardzo gorąco pomimo braku słońca. Weszliśmy w jedną ze ścieżek odbijających od głównej drogi w nadziei znalezienia kawałka płaskiego terenu i po ok 150m stromej ścieżki doszliśmy do małej rzeczki na której brzegu było wystarczająco miejsca na dwa namioty.
Po drugiej stronie rzeki był zamieszkały dom i najpierw tam się udaliśmy z pytaniem czy możemy się tutaj rozbić, bo nie mamy gdzie spać. Właściciele się zgodzili, ale tylko na jedną noc. Dla nas to było wystarczająco 😊
Rano wstaliśmy bez specjalnego pośpiechu ale lekko po 6. Dopiero teraz zauważyłem, że mają ładnego ptaka w klatce.
Opłukaliśmy się w super odświeżającej wodzie z rzeki, uzupełniliśmy butelki w źródlaną wodę i ruszyliśmy zwiedzać okolice.
Najpierw udaliśmy się do zaznaczonego na mapie wodospadu Marinka. Po 2km dość stromej drogi dotarliśmy na miejsce i okazało się, że wejście jest płatne 4000 pesos. Nie chcieliśmy płacić za oglądanie wodospadu, bo już ich tyle widzieliśmy przecież. A nic specjalnego nie było też. Zaczęliśmy więc wracać i trafiliśmy na inne zejście do rzeki przy której spaliśmy, tylko wyżej. Był tutaj bardzo fajny wodospad i nieduże „jeziorko“ do którego wpadał. Oczywiście wszystko to na rzece.
Siedzieliśmy tutaj cały dzień rozmawiając z innymi ludźmi, którzy co chwilę się tutaj zmieniali. Przy okazji rozpaliliśmy ognisko aby odgonić mikroskopijne muszki, które gryzły jak wściekłe. Nawet długie spodnie ubraliśmy w pewnym momencie - nic nie pomagało.
Po całym dniu relaksu zeszliśmy trochę wzdłuż rzeki gdzie znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg. Ciężko dostępne, bo trzeba było się wspinać i zeskakiwać z ogromnych głazów. Dlatego mieliśmy pewność, że nikt nas tutaj nie znajdzie. W trakcie tego przechodzenia Wojtek prawie wpadł do wody ze wszystkimi rzeczami, na szczęście w ostatniej chwili zatrzymał się, nogami opierając się o śliski od wody kamień.
Rozbiliśmy obóz ok godziny 15 i ucięliśmy sobie krótką drzemkę. W środku namiotu muszki nie miały możliwości nas atakować. Wieczorem przed właściwym snem zauważyłem setki ugryzień na nogach… dosłownie setki! Jeszcze nie swędziały, ale nogi mi spuchły do tego stopnia, że ledwo mogłem iść się wysikać. Nie mówiąc o chodzeniu.
Rano lewa kostka spuchła mi do tego stopnia, że ledwo założyłem sandały. Nogi mnie strasznie zaczęły swędzieć. Na szczęście mam krem po ugryzieniach, więc wysmarowałem sobie całe nogi. Na kilka godzin pomogło.
Ruszyliśmy w drogę powrotną do miasteczka aby złapać autobus do Santa Marty i dalej do Rodadero, gdzie mieliśmy umówiony wolontariat na 2 tygodnie w hostelu Calle 11.
W drodze nogi mnie zaczęły tak swędzieć, że ledwo powstrzymywałem się od drapania. Postanowiłem ćwiczyć silną wolę. Do póki nie dotykałem w ogóle nóg było to proste. Ale jak tylko, nawet przypadkiem, dotknąłem któregoś z ugryzień, to szło zwariować!
Jak wysiedliśmy z busa, to nieświadomie zacząłem drapać lewą kostkę. A jak już zacząłem to ciężko było przestać. Zatrzymałem się dopiero w momencie kiedy zaczęła mi lecieć krew z ugryzień. Teraz już wiem, że takie rozdrapane ugryzienia goją się kilka tygodni. W tym momencie jednak w ogóle o tym nie myślałem. A moje nogi wyglądały jakbym był co najmniej chory.
Kolejne dwa tygodnie spędzamy razem z Wojtkiem pomagając jako złote rączki. Naprawiając leżaki, malując kanapę z palet, pokój do masażu oraz organizując garaż z narzędziami tworząc z niego warsztat.
Dostaliśmy jeszcze kilka innych projektów do zrobienia, ale nie ma co opisywać tego wszystkiego 😊
Jednego wieczoru zaplanowany był grill razem z właścicielem hostelu. Australijczyk, postanowił wykupić część udziałów i pomóc w rozwoju. Brock, bo tak miał na imię, kupił kilka butelek rumu, mięsko i owoce do drinków. Cały wieczór więc robiłem drinki z arbuza, marakui i rumu z dodatkiem lodu. W tym samym czasie Wojtek zajmował się grillem. Po wypiciu 3 butelek rumu na 3 osoby zebraliśmy ludzi z hostelu i pojechaliśmy na miasto imprezować 😊 Oczywiście udało nam się nie zapłacić za to wszystko ani grosza. Nawet do tego stopnia, że do klubu weszliśmy też za darmo oszczędzając po 3,5 dolara na osobę.
Wróciliśmy do łóżek ok godziny 3 porządnie nawaleni.
Rano wstaliśmy z ogromnym kacem a Wojtek nawet nie pamiętał jak dotarliśmy do domu 😁
Ale powiem wam, że potrzebowaliśmy takiej imprezy! Swojego rodzaju reset 😉 No i świetnie się bawiliśmy w klubie na dachu jednej z kamienic Santa Marty.
Pobyt w hostelu mija leniwie. Poza pracą w zasadzie nic nie robimy specjalnego. Konkretna laba.
Jednak tego wieczoru miało miejsce coś, czego nikt by się nigdy nie spodziewał. Gotowałem sobie wieczorkiem kolację i jakieś takie poruszenie w hostelu nagle się zrobiło. Wychodzę na taras i okazuje się, że płonie góra na której stoi hostel. Konkretny pożar zbocza, który idzie prosto na nas. Hostel nie jest pierwszym budynkiem na jego drodze, ale przylegają do jednej ze ścian drzewa. Gdyby się zajęły, to idziemy z dymem.
Szybko więc wszyscy udali się do pokoi aby zebrać rzeczy na wypadek konieczności ewakuacji. Nigdy tak szybko się nie pakowałem. W mniej niż 5 minut plecak był gotowy. Poszliśmy na ostatnie piętro hostelu aby obserwować co się będzie działo dalej.
Straż pożarna nie reagowała. Potem się okazało, że jedyny w okolicy wóz strażacki był na akcji godzinę drogi od nas. Oczywiście zaraz go ściągnęli… ale w tą godzinę pożar zbliżył się na ok 100m (jak nie bliżej) i już mieliśmy gotowe wiadra i podpięte węże ogrodowe jakby trzeba było zatrzymywać ogień przy ścianach.
Ostatecznie straż pożarna ogarnęła pożar i mogliśmy odsapnąć z ulgą. Ale tak samo właściciele hostelu jak i goście byli mocno zestresowani ‘wiszącą’ w powietrzu ewakuacją i strachem przed straceniem miejsca noclegowego.
Kolejne dni mijały również w leniwym tempie, ale już bez pożarów.
Jako ostatni projekt dostaliśmy do wybudowania bar przy grillu. Po uzgodnieniu planu zamówiliśmy potrzebne materiały i razem z Brockiem zaczęliśmy pracę.
Jako, że razem z Wojtkiem mamy doświadczenie w pracy za barem i na budowie bardzo pomogło to w ulepszeniu konstrukcji o użyteczne elementy, takie jak dodatkowe półki, odpowiednia szerokość baru czy przestrzeń do poruszania się 'za barem'. Cały projekt zajął nam 3 dni.
Pierwszego zrobiliśmy główną cześć razem z półkami.
Drugiego dnia przymocowaliśmy bar do schodów i podłoża dla stabilizacji oraz zrobiliśmy drugi bok wraz z półkami. Wbrew pozorom dużo pracy w to włożyliśmy.
Trzeciego dnia dokończyliśmy stabilizowanie konstrukcji oraz zaczęliśmy robić dach, a w zasadzie rusztowanie na dach.
ostatecznie zostawiliśmy projekt na etapie skończonego rusztowania i pomalowanego dołu. Całkiem dobrze to wygląda.
Na czwarty dzień mieliśmy akurat zaplanowane wolne a następnego dnia mieliśmy już jechać dalej. Spędziliśmy więc ten dzień na planowaniu dalszej trasy.
Wieczorem z kilkoma osobami z hostelu poszliśmy na nocną kąpiel w morzu i kiedy byliśmy w wodzie ktoś zabrał nasze rzeczy, które leżały na plaży. Znaczy się zabrał... Zwyczajnie ukradł!
W moim przypadku była to koszula z krótkim rękawem, spodenki i dość mocno zniszczone już sandały. Telefonu ze sobą nie miałem na szczęście. Wiec szkoda tylko tych ubrań. Muszę teraz kupić sobie nowe sandały, albo chociaż klapki. A tego typu zakupy w tej części świata są megs trudne do zrealizowania. Głównie przez ciężki dostęp do dobrej jakości produktów i mega wysokie ceny... Ale cóż poradzisz...
--
Dzięki, że jesteś i czytasz moje przygody!
Jeżeli podobają ci się moje przygody to zostaw po sobie komentarz 😊
Dodaje mi to motywacji aby tworzyć dalej 😊
Pamiętaj także aby wpaść na moje inne media społecznościowe:
Artur
©Freedom Traveling -Artur Szklarski. Wszystkie zdjęcia i teksty są mojego autorstwa. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Świetna historia! Współczuję tych ugryzień i pożaru (dobrze, że nikt nie ucierpiał). Z drugiej strony pomyśl ile będziesz miał wspomnień na starość jak już usiądziesz w wygodnym fotelu! No i będzie co wnukom opowiadać! Powodzenia w dalszej podróży!
Dziękuję 😊 na szczęście wszystko w przeszłości. Ale z perspektywy czasu myślę, że warto było i tak. Faktycznie będzie co opowiadać 😉 z tego wszystkiego będzie też wideo... Ale w produkcji jest. Dopiero znaczyna się montować materiał z Meksyku 😉
No pięknie się Ciebie czyta! Przeczytałam z zapartym tchem, krzywiąc się przy tym rumie hehe i lekko stresując przy pożarze, na szczęście historia z happy end-em :)
A ten "ładny ptak" w klatce, czy to tukan?? Przecudny jest!
Dziękuję za miłe słowa 😊
Dreszczyk emocji jest dobry w podróży.a co do ptaka to sam nie wiem, bo taki mały jakiś. Ale tak wygląda. Nie znam się za bardzo szczerze mówiąc 😉
Sandalow szukałem w Panamie i Kolumbii i znaleźć nie mogę, nie chodzi już o cenę a dostępność. Damskich sandalow 100 rodzajów, męskich brak. Klapki i japonki których nie lubię :P jednak nie pojechaliśmy do Cartageny, jedziemy na pustynie!
W Kolumbii znalazłem ale w Bogocie. I za 100 dolarów... Więc nie tanio.. Jednak nie? Szkoda... Ładne miasto, drogie ale ładne
Czasu nie starczy nam, bo mamy lot do kostaryki kupiony na wrzesień z Peru.
Szkoda, ale z drugiej strony tutaj łatwo jest się dostać 😉 gdzie z Peru lecicie? My będziemy w Limie za Ok miesiąc 😉 można się spotkać!
No my tam będziemy za jakieś 3tug,znaczy w Peru bo będziemy jechać z Ekwadoru tam. A potem z Limy do kostaryki wracamy do znajomych żyć sobie na farmie wśród kóz znowu i pracować. Spotkanie brzmi zacnie, można za Lima gdzieś zamelinowac na parę dni :)
Czyli jakieś półtorej miesiąca będziecie w Peru?
Ciężko o dokładną datę teraz, ale pewnie początkiem następnego albo końcem tego miesiąca będziemy. Odezwij się na fb czy insta (freedom Traveling) 😉 bądźmy w kontakcie
Congratulations @freedomtraveling! You have completed the following achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :
Award for the number of upvotes
Click on the badge to view your Board of Honor.
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Do not miss the last post from @steemitboard:
SteemitBoard World Cup Contest - Brazil vs Belgium
Participate in the SteemitBoard World Cup Contest!
Collect World Cup badges and win free SBD
Support the Gold Sponsors of the contest: @good-karma and @lukestokes