Witam szanowne gremium.
Długi tytuł, prawda? O wycieczkach w poszukiwaniu prawdy będzie rzecz.
Pierwsza część wywodu o trzeźwości traktowała o dopaminowym układzie, ale prawda jest taka, że chuja się na tym znam - i nawet nie tylko ja - ludzki organizm jest w dalszym ciągu zagadką. Możemy się mądrzyć i kłócić na forach, ale bazujemy na tym co tam naukowcy namodzili, a tymczasem w przyszłości moze sie okazać ze to wszystko miało zupełnie inny sens.
Można za to używając zmysłu słuchu i wzroku poobserwować ludzi którzy (nad)używają substancji. Weźmy na przykład alkohol - dłuższa i bardziej konstruktywna rozmowa z osobami które piją regularnie jest (dla mnie) bardzo trudna, bo według mnie alkohol robi coś dziwnego z ego - centralnie zamyka człowieka, odbiera pokorę a dodaje pychy. W Islamie mówi się, że al-kuhl to demon który zjada duszę - kojarzysz pusty wzrok pijanych ludzi? W ogóle rausz po-alkoholowy to objawy zatrucia - alkohol jest toksyczny i dla ciała i dla obszaru mentalnego. Przydużo być może uwagi mu poświęcam, ale prowadze krucjatę anty-alkoholową (proszę spodziewać się wkrótce pochodów ze sztandarami "zdelegalizować alkohol!").
Bardzo jestem teraz poważna about no alcohol, no drugs, bo w poprzednim wpisie napisałam że "problem przepalonych styków męczy mnie tak bardzo że zaczyna mi świtać myśl, żeby oddać życie trzeźwości" - a słowo ciałem się stało i bardzo mnie to aktualnie zajmuje - a efekty wkrótce!
Okej, być może łatwo mi to mówić z perspektywy osoby która (już) nie ma problemu ale wiem przecież, że syty głodnego nie zrozumie a z alkoholem problem jest złożony bo uzależnia fizycznie i jest wszechobecny. Nie ma jednak rzeczy nie do ogarnięcia kiedy jest WOLA - i na alkohol są metody. Polecam terapie, abstynencje i dystans do tej okropnej trucizny którą ogłupia się całe nacje.
A nie, sorry, zapomniałam - do terapii trzeba jaj, a Ty zbroje masz błyszczącą, zionie chłodem tak jak stal
niniejszym otwieram temat trudny ale być moze konieczny - samobójcza śmierć mojego brata który uciekał przed sobą aż uciekł. (To nie o alkoholu akurat, a o uciekaniu właśnie.)
Śmierć głupia i niepotrzebna - chłopak miał 19 lat i nie odważył się tej zbroi właśnie zdjąć. Mój brat miał akurat rozległe problemy, ale był szefem wszystkich szefów więc nie przyznawał się do tego, że nie dźwiga swojego koszyczka z chujnią.
Rzecz o tym, że prawdziwą siłą jest STANIĘCIE W PRAWDZIE, przyznanie się do tej bezsilności. To ludzie którzy podejmują rękawice żeby sobie pomóc zasługują na ordery i medale. (To o mnie!) - też tam byłam, ale znalazłam w sobie wolę życia, a kiedy jest wola to znajdą się i środki. Piszę o tym, bo żywię nadzieję, że śmierć Rafała tak naprawde nie pójdzie na marne i uświadomie ludziom, że udawanie "twardego" to bycie słabym tak naprawdę.
Rozumiem w jak trudnej sytuacji jest współczesny mężczyzna od którego oczekuje się bycia ponad problemami i dźwigania wszystkiego co przychodzi, ale uciekając od siebie i przywdziewając zbroję człowiek tylko powiększa problem. Prawdziwą siłą jest nieudawanie. Kiedyś wkręcono nam, że wrażliwy facet to pizda - teraz wiem, że facet który z zewnątrz jest jak kamień a w środku ma chaos to osoba która okłamuje siebie i innych. Prawda, prawda, prawda - bez niej ni do proga! Prawda w stosunku do siebie first a nie klepanie się po plecach ze znajomymi z którymi można co najwyżej wyjść na browara i pogadać o dupach głupich sztuk. Trywializuje oczywiście, ale napatrzyłam się już na tych kozaków którzy nie ogarniają w ogóle swojego wnętrza.
Prawda wymaga odwagi - to fakt, ale oszukując siebie człowiek żyje..nie, nie żyje - wegetuje, imituje, niechybnie cierpi. Zaskoczony potem jeden z drugim że depresja a wszystko w porządku przecież - wielocyfrowe saldo, dziewczyna jak z żurnala, tralalala. Chryste Panie, znam na pęczki takich przypadków ale KIM JA JESTEM ŻEBY WAM GADAĆ? Każdy za swoje ruchy konsekwencje ponosi. Największa władza to panowanie nad sobą. No dobra, zastanówmy się - dlaczego ludzie oszukują siebie?
Ja wiem, a Ty?
odpowiedź to...
E G O
które się strasznie boi że straci to, co wypracowało z trudem na tym ziemskim łez padole. To, co człowiekowi daje (złudne) poczucie respektu wśród innych. Pomyśl jednak komu imponuje logo na Twojej koszulce? Czy tą metodą przyciągniesz do siebie wartościowych ludzi czy raczej takich którym imponuje to, że masz siano? Siano.. we łbie.
Zastanów się jeden z drugim, czy jesteś szanowany za to kim jesteś, jakie zasady wyznajesz czy za to kogo udajesz, jaką otoczkę wokół siebie kreujesz? Człowieku, jeśli stać Cie na porzucenie tego, czegoś się dorobił - wtedy jesteś prawdziwy kozak. Oczywiście niczego na ogół nie trzeba porzucać, ale ego bardzo się boi, więc się gotujesz w tym sosie z ludźmi podobnymi do siebie, i tak to się żyje na tej wsi...
Wyobrażam sobie odpowiedź takiego ancymona na moje wynurzenia - "jak im pokażę jaki jestem naprawde, to ktoś to zaraz wykorzysta" - w takim razie jest wieczny pokaz sił i przeciąganie liny.
Nie musi tak być.
Siła jest w odpuszczaniu.
WALCZYSZ = PRZEGRYWASZ. Nieliczni to rozumieją (jeszcze).
Ale luz, jest nadzieja. Łaże, gadam - i czasem ktoś coś zrozumie.
Dobra, i teraz do brzegu. Niniejszy wpis jest kontynuacją wywodu o trzeźwości niełatwego ale koniecznego najwyraźniej który okazał się być śnieżką która się w kulę śniegową przeistacza, co to rozhula lawinę niechybnie. Coś się kroi, ale że uczę się działać zamiast gadać, to ograniczę sie do małego wycinku tego co sie dzieje - usłyszałam kilka dni temu, że powinnam opowiedzieć nieco o swojej drodze ku trzeźwości co by podkreslić że wiesz no, o sobie mówię a że drogę mam za soba długą to być moze tą moją drogą kogoś zainspiruję.
Nie, nie czuję sie na siłach żeby opowiadać historię swojego życia tak serio. Nie lubię o tym mówić, i wcale nie dlatego że to ciężkie a dlatego że ludziom oko bieleje i postrzegają mnie potem przez pryzmat tego, co przeszłam a NIE CHCĘ ROBIĆ Z SIEBIE OFIARY - chociaż lubiłam to robić w przeszłości i patrzeć jak zmieniają do mnie stosunek.
Mała dygresja - "wziąłem sobie taką biedną kobitkę co była w domu dziecka żeby sie nią zaopiekować" - coś takiego usłyszałam kiedyś od kolegi. Kurwa mać, nad nikim nie trzeba sie litować, (a nade mną na pewno) dlatego nie lubię o tym mówić ale drugą stroną widze też czasem jak ludzie sklejają, że ich "trudności" są żadne w porównaniu z tym co przeszłam ja i skoro ja sobie poradziłam to naprawdę można dźwignąć wszystko.
Nie była mi dana miłość, troska i opieka, nie nauczono mnie jak dealować z problemami i stąd od młodości uciekałam w używki. Z braku zajawy również (stąd apel do rodziców o zajmowanie dzieciom głowy tym, co chcą robić - oczywiste, a mi nie było dane). Dobra, sama mogłam sobie cos znaleźć, ale nie znalazłam. Znalazłam za to kumpelki które tak jak ja narzekały na to że nic nie potrafią.
Dobra, tutaj ważne - w mojej ocenie przeciwieństwem uzależnień jest spełnione życie, życie które chce sie żyć, życie na zajawie. Tego życzę Wam wszystkim, obyśmy mieli życie zajęte zajawkami na tyle, że zwyczajnie go nie starcza na melanż. Nazywam to życiem mądrym i ciekawym - a nie głupim i bez sensu.
Kontynuując - wydawało mi się, że to normalne - jak pewnie wielu ludziom, bo przecież wszyscy piją, wszyscy "z życia korzystają" w młodości. Więc korzystałam, ale bardziej niż inni, piłam częściej i więcej. Potem, z refleksją że nie chcę być jak moja madre - alkoholiczka przyszła wymiana używek na zachowania ucieczkowe - podróze na przykład. Superfajnie, nie? Jak Mackiewicz co zginąl na Nanga Parbat - zaczął walić góry zamiast hery. Trzeba sporej dozy samoświadomości żeby skleić, że to też autodestrukcja i w gruncie rzeczy ruch ku dołowi. W zasadzie najsmutniejsze chwile mojego życia były w podrózy właśnie - kiedy będąc w pięknych miejscach sklejałam, że to w ogóle nie o to chodzi i pustka tylko się powiększa mimo tego że wykonuje wysiłek. Ale żyłam na pełnej - nie zależało mi na tym, żeby przeżyć następny dzień. 30 lat mam a swoim życiorysem mogłabym już kilka żyć obdarować. Życie na krawędzi i maksimum emocji - o to mi chodziło. Alko, narko, niebezpieczne podróze, nielegalne przeloty i znajomości z ludźmi raczej toksycznymi niż takimi, którzy chcą dobrze - to tylko kilka numerów z mojego bogatego repertuaru. Uzaleznienia z jakimi się już zmagałam to alko, stymulanty (metafedron i amfetamina) i jaranie. Za bardzo polubiłam też ketamine, ale czy to było uzależnienie - trudno orzec.
Co zatem się stało że postanowiłam sobie pomóc?
Co tu dużo gadać - trzeba było sięgnąć dna. W 2014roku chciałam się wylogować wzorem mojego brata i ojca ale wola życia czy instynkt samozachowawczy okazał się silniejszy niż u nich. Szczęśliwym przypadkiem trafiłam wówczas na książkęB. Pawlikowskiej - zabawne jest to, że wcześniej miałam ją za infantylną i naiwną. Teraz to o mnie można być moze tak mówić, ale faktem jest, że ta książka uratowała mi życie - i wcale a wcale nie przesadzam. Kolejnym krokiem milowym w moim życiu była terapia od alko w 2016 - nie chcę sie rozwodzić nad okolicznościami, ale faktem jest, że zmieniłam wówczas używkę i po terapii zaczełam palić weed. Być może to bezpieczniejsza używka, ale to nadal kałapućkanie się w sosie uzależnień a kto tego nie rozumie, najwyraźniej nie chce tego zobaczyć. I sorry za moje zero-jedynkowe podejście ale ostatnio co rusz ktoś próbuje mnie przekonać że "jaranko to nic takiego". Być może dla Was - spoko, każdy ma prawo robić co uważa, ale przekonywanie mnie, która już zrozumiała że jointy nie są zdrowe zakrawa na absurd. Co było potem? Trochę się jeszcze gotowałam w sosie własnym, ale przyszedł rok 2020, poznałam odpowiednich ludzi którzy nawet nie musieli robić nic specjalnego - podsumowuje to hasłem "prowadzenie". Być może brzmię jak odklejona Natalia z Natalia Republic ale ma to nie tylko sens ale też przełożenie na rzeczywistość. Nie ma co ukrywać - psychodeliki w tym swoją rolę odegrały ale nie zamierzam promować innych zmieniaczy świadomości w miejsce stymulantów czy weedu. Każdy swoja drogę ma, moja była taka i słyszałam, że w porównaniu do innych była stosunkowo ciężka, toteż się dzielę.
Inaczej miał wyglądać ten wpis, ale wygląda tak, i nie chcę się ograniczać, poprawiać - piszę jak uważam, bo to moja przestrzeń. Tekst ten pisałam dwa dni toteż może być pewien rozstrzał, ale jest tak właśnie, i co? Nico. Nic nie trzeba, ale wszystko można. Można np dać se spokój, dać se luz co niniejszym czynię i chyba nie będzie grzechem kiedy polecę do szanownemu gremnium również.
Braciaka szkoda.
Używka to używka, neutralna sprawa, da się z głową, chociaż często to właśnie zderzenie z nałogiem wywleka demony z głowy i jest motywatorem do skonfrontowania się ze sobą. Piszę to jako trzeźwy człowiek, który również swoje doświadczenia ma za sobą.
Jeśli mogę coś Ci poradzić to dziel sobie tekst na akapity, bo masz bogate przemyślenia, tylko taka forma odrobinę trudno przyswajalna.
No chyba, że taki masz freewriting style i to o to Ci właśnie chodzi to się nie dopierdalam :P
dobra, ogarnę, edytuje, dziękuje :D <3
nie no luz, ja myslę że abstynencja to nie droga, tylko raczej żyje na zajawie które chce się żyć i ludzie którzy wspierają, a jak człowiek samotny i ma dużo wolnego czasu to droga w dół jest jakby naturalna, niestety
Congratulations @neisti! You have completed the following achievement on the Hive blockchain And have been rewarded with New badge(s)
Your next target is to reach 700 upvotes.
You can view your badges on your board and compare yourself to others in the Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Check out our last posts:
Support the HiveBuzz project. Vote for our proposal!
Alkohol był dla mnie tylko jedynie chęcią wpasowania się w grupę, ehh ta potrzeba życia w stadzie. jestem abstynentem już od 6 lat. Tak samo jak Ciebie wkurza mnie pokazywanie marihuany jako leku na wszytko i wmawianie innym jakoby był nieuzależniający. Dziękuję Tobie za trud włożony w napisanie tego wpisu jesteś wielka.
to trudny temat, ale wierzę, że mówiąc o tym po trochu w końcu wydrążymy te skałe niczym kropla. Dziękuję ślicznie za komentarz <3