Pamiętam jak pierwszy raz w szkole podstawowej, zobaczyłem u kolegi „czarno-białego” GameBoya, przenośna konsola, z możliwością kupowania do niej gier na cartridżach, zakochałem się od razu, dla mnie to była zabawka marzeń.
Rafał zgodził się pożyczyć mi go na dwa tygodnie wraz z 3 grami (Double Dragon, Super Mario Land i Mario Tenis). Spodobał mi się tak bardzo, że nie chciałem go oddać. Wszystko się potwierdziło - to była zabawka idealna.
Rodzice nie chcieli wysłuchać moich błagań, traktując przenośną konsolę jako głupotę, bo przecież od niedawna miałem już w domu komputer PC i takie gry jak Prince of Persia czy Wolfenstein.
Nie poddałem się, odkładałem wszystko co dostawałem i w końcu wybrałem się na giełdę komputerową w Warszawie przy ul. Grzybowskiej i za 800.000 złotych kupiłem sobie swojego pierwszego, używanego GameBoya. Byłem przeszczęśliwy, od tego czasu biegałem na giełdę, żeby za drobną opłatą wymieniać gry, a kiedy tylko dostałem kasę, kupowałem sobie kolejne.
Ok, przejdźmy do teraźniejszości, minęło grubo ponad 20 lat, a moja miłość do konsol przenośnych nie zanikła i mimo że obecnie każdy na telefonie może grać w tysiące gier (co robię też i ja), dla mnie jednak w konsoli jest to coś, coś czego sterowanie ekranem dotykowym na smartfonie nie jest w stanie zastąpić.
Przez te lata byłem właścicielem wszystkich modeli GameBoya, Nintendo DS mnie ominęło, ale 3DS (a właściwie to 2DS) już nie i mam go do dzisiaj. Przy okazji nadrobiłem trochę gier z DS-s (kompatybilność wsteczna).
A co z Nintendo Switch? Może jeszcze nie dzisiaj, ze względu na dosyć wysoką cenę samej konsoli i ceny gier, ale w przyszłości jestem prawie pewny, że będę chciał stać się posiadaczem najnowszej zabawki od Nintendo.