1. Mosquito był wykonany z drewna.
I to nie częściowo, jak na przykład Hawker Hurricane, którego pierwsze wersje miały drewniany szkielet z płóciennym pokryciem. Mossie był całkowicie drewniany. Świerk, balsa, sklejka, płótno i klej to właściwie jedyne materiały, których użyto do budowy. No i wkręty. Około 50,000 wkrętów na samolot. „Zaraz, zaraz” – zapytacie zapewne – „dlaczego drewno, przecież to technologia z czasów pierwszej wojny światowej?” To prawda i podobnie myślało dowództwo RAF nie wykazując zainteresowania, kiedy w roku 1938 Geoffrey de Havilland przedstawił swój koncept szybkiego, nieuzbrojonego bombowca.
Jednak gdy rok później wybuchła wojna znacznie wzrosło zapotrzebowanie na stal i inne metale, maszyny do obróbki oraz wykwalifikowanych pracowników z branży. Te okoliczności otworzyły drogę dla projektu de Havillanda, który przez cały czas nie ustępował w staraniach o przychylne spojrzenie RAFu. Doszło nawet do sytuacji, w której na modelu przyszłego Mossiego de Havilland specjalnie umieścił wieżyczkę strzelniczą, tylko po to, by ugłaskać Ministerstwo Lotnictwa.
Gdy już wprowadzono Mosquito do produkcji okazało się, że jego modułowa, drewniana konstrukcja daje dużą elastyczność w kwestii wytwarzania i montażu. Poszczególne elementy samolotów były składane przez zakłady meblarskie, czy też producentów instrumentów muzycznych w różnych miejscach rozrzuconych po całej Anglii. Wielu stolarzy i cieśli znalazło zatrudnienie przy tej rzemieślniczej produkcji Mossie’ch, a surowców było pod dostatkiem, o czym zresztą de Havilland mówił dużo wcześniej, podkreślając mocne strony swojego projektu.
2. Mosquito był nadzwyczaj szybki i zwrotny.
Co wynika poniekąd z punktu pierwszego. Lekka, drewniana konstrukcja i dwa silniki Rolls-Royce Merlin okazały się świetną kombinacją. De Havilland, podobnie jak Mitchell, posiadał doświadczenie w budowaniu samolotów biorących udział wyścigach. Korzystając ze swej wiedzy zaprojektował maszynę o świetnych właściwościach aerodynamicznych, która okazała się potwornie szybka. Sam od początku bardzo wierzył w swoje dzieło, co dobrze widać po wypowiedzi, którą chciał przekonać RAF do projektu o oznaczeniu DH.98: „to najszybszy bombowiec na świecie... musi mieć jakieś zastosowanie”.
Ostatecznie po kolejnych przepychankach i nakazach zaprzestania prac w listopadzie 1940 roku pierwszy prototyp wzbił się w powietrze, a dwa miesiące później jego poprawiona wersja okazała się szybsza od Spitfire’a o 20 mil na godzinę. Jeśli pod koniec 1939 roku oficjele RAF Bomber Command nie byli jeszcze do końca przekonani o użyteczności Mosquito, to próby prototypu rozwiały wszelkie wątpliwości. Mossie był tak szybki, że większość nieplanowanych spotkań z niemieckimi myśliwcami kończyła się maksymalnym otwarciem przepustnicy i po prostu ucieczką. Okazało się, że de Havilland miał rację w swych założeniach – po co montować uzbrojenie obronne, jeśli nikt nie może cię dogonić. Zresztą, nie tylko twarde liczby przemawiały na korzyść samolotu – również opinie pilotów były bardzo pozytywne – maszyna była chwalona za swą zwrotność i responsywność.
3. Mosquito był prawdziwym samolotem wielozadaniowym.
Bombowiec taktyczny, bombowiec nocny operujący na dużych pułapach, myśliwiec dzienny, myśliwiec nocny, samolot naprowadzający, szturmowy, rekonesansu i rozpoznania, łącznościowy, pokładowy. Nie było chyba roli do której Mossie byłby nie przymierzany. Co w tym dziwnego? Cóż, podczas drugiej wojny światowej, nieco inaczej niż w czasach współczesnych, istniała dużo wyraźniejsza granica między samolotem myśliwskim a bombowym. Fakt, sporo maszyn wykonywało zadania obu typów, jednak zwykle jeden aspekt brał górę. Pod koniec wojny na przykład wielu alianckim myśliwcom przydzielano role szturmowe, bo nie bardzo mieli już do czego strzelać w powietrzu. Mosquito jednak był wyjątkowy, bo z każdego zadania wywiązywał się doskonale ze względu na swoje osiągi i właściwości pilotażowe.
4. Mosquito był Jamesem Bondem wśród samolotów.
Mossie był prawdziwym agentem do zadań specjalnych. Dzięki swojej niezwykłej szybkości i dużemu zasięgowi stał się jednym z pierwszych bombowców taktycznych i był często wysyłany na nietypowe misje za linią frontu. Jedną z takich akcji była operacja Jerycho.
W lutym 1944 roku wywiad brytyjski otrzymał informacje, że w niemieckim więzieniu zlokalizowanym w Amiens ma dojść do egzekucji jeńców należących do francuskiego ruchu oporu. Ponad setka Francuzów miała zostać rozstrzelana przez hitlerowców 19 lutego. W porozumieniu z La Résistance RAF przygotował plan rodem z powieści sensacyjnych.
Operacja została niemal odwołana za względu na złe warunki pogodowe, ale w ostatniej chwili dziewiętnaście Mossie’ch w eskorcie Typhoonów skierowało się w stronę Francuskiego wybrzeża lecąc bardzo nisko, by uniknąć wykrycia. Cztery maszyny zgubiły kurs ze względu na warunki atmosferyczne, a jedna musiała zawrócić przez awarię silnika. Uderzenie zaplanowane było dokładnie w południe, kiedy więźniowie przebywali na spacerniaku, a większość strażników posilała się na stołówce.
Dokładnie minutę po dwunastej pierwsza grupa składająca się z trzech Mosquito zrzuciła bomby na mur otaczający więzienie, a druga obróciła w gruzy budynek jadalny, gdzie przebywali Niemcy. Operacja wymagała niesamowitej precyzji, by zminimalizować straty wśród więźniów. Dodatkowo bomby miały ustawione zapalniki z opóźnionym zapłonem, dzięki czemu samoloty mogły oddalić się na bezpieczną odległość po zrzucie z tak niskiego pułapu. Była jeszcze jedna grupa, której powierzono najbardziej niewygodne zadanie. W przypadku niepowodzenia poprzednich dwóch uderzeń miała ona zrównać z ziemią całe więzienie – Francuzi zadeklarowali, że wolą zginąć od brytyjskich bomb, niż od niemieckich kul.
Szczęśliwie kunszt pilotów i możliwości Mossie’ch spowodowały, że jeszcze zanim rozwiały się dymy eksplozji spora grupa więźniów uciekała już przez wyrwę w murze. Grupa numer trzy mogła wrócić ze swoim ładunkiem do bazy. Po wojnie zastanawiano się nad zasadnością operacji, w wyniku której spora liczba więźniów straciła życie, a wielu spośród uciekinierów złapano i poddano odwetowym egzekucjom. W skali taktycznej misja okazała się całkowitym sukcesem po raz kolejny potwierdzając wyjątkowe możliwości „drewnianych cudów”.
„Moskity” wykonywały wiele podobnych operacji uderzając Rzeszę tam, gdzie bolało najbardziej i będąc utrapieniem Niemców aż do zakończenia działań wojennych. Jako, że ten artykuł zaczyna powoli puchnąć do niebezpiecznych rozmiarów, historię o tym, jak rajd trzech Mossie’ch przerwał przemówienie Hermanna Göeringa i Josepha Goebbelsa opowiem Wam innym razem.
Podsumowanie
Konflikty zbrojne zawsze napędzały rozwój technologii i przemysłu. Druga wojna światowa miała olbrzymi wpływ na rozwój lotnictwa, które urosło do dominującej siły na polu bitwy. Powstało wówczas wiele konstrukcji przełomowych, zmieniających oblicze lotnictwa i prowadzenia wojny. Do użytku weszły śmigła o zmiennym skoku, silniki odrzutowe, rakietowe, przeróżne układy skrzydeł, radary lotnicze i inne wspomagacze dzisiaj określane zbiorczo jako awionika. Ale było też miejsce na samoloty takie jak Mosquito – wydawałoby się z zupełnie innej bajki, który dzięki wytrwałości de Havillanda i kilku uśmiechom szczęścia mógł zaprezentować światu swe nieprzeciętne zdolności.
Zdjęcia:
http://www.adf-serials.com.au/2a52.htm
http://aerospaceengineeringblog.com/composite-materials/
http://warbirdsnews.com/
oraz wikimedia