Ech, Małż w domu, to czasu nie mam nawet by usiąść do kompa. Jakbym miała w domu dziecko... Gdzie moje skarpetki? Gdzie herbata? Gdzie mój śrubokręt? Gdzie moja pamięć? Gdzie... ? Coraz bardziej przychylam się do opinii, że facet dojrzewa mniej więcej, do szóstego, góra siódmego roku życia, potem niestety już tylko rośnie.
Ulka chyba ktoś mi podmienił, bo grzeczny jakiś, aż patrzyłam czy nie chory. Ale spokój to pojęcie względne. Muszę się przyznać, że ja też mam odbicia od normy... Już wyjaśniam dlaczego. Otóż w poniedziałek zamieszka z nami nowy lokator. Wiele razy zarzekałam się, że na razie żadnego więcej zwierzaka. Za dużo, za mały metraż itd. Kilka dni temu pojawił się na facebookowym forum “Koty:, post jednej z użytkowniczek szukającej schronienia dla szynszyli. Coś mi się zalęgło na wątrobie jak zobaczyłam zwierzaczka. Normalnie wiercik jakiś… Kurczę, chociaż dom tymczasowy dać stworzeniu w potrzebie... No i skontaktowałam się w sprawie szynszylki. I wiecie co? Jakieś przeznaczenie chyba. Okazało się, że stworzak przebywa w miejscowości, do której my w przyszłości zamierzamy się przenieść, mamy działkę i mamy zaprzyjaźnioną panią weterynarz, tą, która uratowała Lakiego, a co więcej, dziewczyna, która potrzebowała pomocy dla „Bogusia” miała w Jej lecznicy praktyki. Świat jest mały, i czasem dla zwierzaczków łaskawy. Szynszylek czeka więc bezpieczny w w Wiźnie, dostał dużą klatkę, którą podrzuciła kuzynka „Małża” i wsio co potrzeba takim kosmatkom. Jedziemy po niego w poniedziałek 160 kilometrów. Zostało nam zorganizowanie mieszkania dla „ząbkowca”. Przyniosłam sporą klatkę po papugach i postawiłam na stoliku. Trzeba ją trochę przerobić. Po chwili usłyszałam śpiew Ulka. To znaczy darcie pyska. Wchodzę, a Ulek siedzi w klatce i udaje słowika...Wlazł mniejszym otworem wyjść nie bardzo potrafił. Myślałam, że padnę. Otworzyłam większe drzwiczki. Jak zobaczył, że da się wyjść, to stwierdził, że jednak bardzo mu się tam podoba i został. Nie mogłam go stamtąd wywabić. Hmm... ciekawe tylko, jak mu się spodoba nowy mieszkaniec klatki? W założeniu mamy być dla szynszylki domem tymczasowym... Tylko coraz częściej słyszę od „Małża” - wiesz, bardzo chciałem mieć szynszylę. Trawkę można dla niej kosić na działce i suszyć itd... Taaaa... Coś mi się zdaje, że „Boguś” jest jeszcze nieobecny, a już zameldowany...
Ząb za ząb
Ugryzłam Ulka... Tylko nie bijcie. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o Ulkowo - Gośkowe porozumienie. Zwykle bawi się ze mną, szaleje, a jak się już tak dobrze rozgzi, to przestaje nad sobą panować i chwyta zębami tak, że paznokcie się skręcają. Jak dostaje o coś reprymendę, to i tak jego musi być na wierzchu. Jak się udaje, że chce się mu dać klapsa, to staje na tylnych łapach i też wyciąga łapę i robi zamach. (Co by nie było, nigdy w życiu przez futro nie dostał) Przekomicznie to wygląda. Czasem pacnę go palcem w ucho, on natychmiast paca mnie. Jak pacnę i się odsunę, to podbiegnie i ugryzie. Jego na wierzchu. Pokrzykiwania i tak ma w doopie. Dziś też bawił się dość intensywnie i przestał się hamować, wbił mi kliska w rękę, a ma takie „rasowe”. Zwykle chwytam go drugą ręką i odsuwam, ale akurat mam zwichnięty nadgarstek po wczorajszym lądowaniu na niewymownej części ciała (Senior mi się zaplątał pod nogami i miałam do wyboru: zgnieść tę ofiarę, lub sama nią zostać. Wybrałam drugą opcję). Poczułam te ząbeczki, aż mi uszy zafalowały i niewiele myśląc pochyliłam się, chwyciłam zębami za futro i uniosłam warcząc. Po dwóch, trzech sekundach puściłam. Plułam przez następne dziesięć. Wywinął się na plecy i wlepił we mnie zdumione spojrzenie. Przez moment myślałam, że dostanę „kocówę” i oczy będę zbierała po podłodze, ale nie... Pełen szok. Popatrzył, popatrzył, oczy mu się zrobiły wielkie jak spodki, niemal słyszałam jak kilogramy kocich myśli przetaczają się przez ten szary móżdżek, a potem wstał i zobaczyłam, jak się odpręża. Usłyszałam „ mrrrrau” i jak nie podskoczy, jak mi nie strzeli „baranka” z całą ośmio-kilogramową miłością prosto w nos, tak się posoką zalałam... (baranka zrobił pierwszy raz w życiu). Taaaa, tak się zaczyna wieczysty pokój z Ulkiem. Ale wiecie, że to podziałało? Przestał tak mocno gryźć, bawi się z umiarem i jakiś taki bardziej miziasty się zrobił... i tak sobie dumam... uciąć go jeszcze raz?
Chirurg
Już się dzisiaj ucieszyłam, że po roku Ulek postanowił skorzystać z kuwety jak normalny kot i zrobił kupala, ale przyglądam się wykopalisku i oczom nie wierzę! W kuwecie leży... noga słonia! Rozglądam się, który to z mojej kolekcji słoni poległ następny, ale żadnego ani widu, ani słychu. No więc idę tropem dalej, przyglądając się, któremu potrzebny wózek inwalidzki, i po chwili znalazłam. I teraz niech ktoś wytłumaczy mi ten fenomen... Słoń stoi na półce, nie poruszony. Tyle, że na trzech nogach. Jak ten chirurg to zrobił?
Myszun
Po szarą bidę wyruszyliśmy już o czwartej rano, by jeszcze pochłonąć trochę bagiennego powietrza. Ulek od razu strzelił focha On nie będzie siedział w transporterze, tylko z psami w bagażniku, a co... Co on, kot jakiś jest czy co? W końcu poszliśmy na kompromis i usiadłam z nim z tyłu wciśnięta między transporter, a drzwi (transporter zajmuje 3/4 siedzenia) z kiciusiem na kolanach. Kiedy wysiadłam wyglądałam jak niegolony neandertalczyk. O ósmej pojechaliśmy do lecznicy zobaczyć Bogusia. Było to śpiące, sfilcowane zwierzątko o przemiłym pysiu. Wracać mieliśmy wieczorkiem, więc jeszcze został na kilka godzin. Ulisiowi dostała się szczepionka, więc właściwie przespał cały dzień w samochodzie i było mu wszystko jedno gdzie. Uwalił się za tylnym siedzeniem i tylko na postojach uchylał jedno oko, by sprawdzić co się dzieje, lub od czasu do czasu wołał o postój na siusiu. W drodze powrotnej, musiał już jechać w kontenerku (obyło się bez protestów, o dziwo). Bogusia postawiłam w klatce obok niego, więc dobrze się widzieli i czuli swój zapach. Przez dwie godziny trochę się siebie na pewno nauczyli... Obawiałam się troszkę, że mały się zestresuje tym wszystkim (ale chyba lepsze to niż to, co miało go spotkać u poprzednich "właścicieli"). W domu, kiedy otworzyłam drzwi klatki , zastałam w pełni rozbudzone, zaciekawione zwierzątko, wspinające się do rąk, żeby tylko go pomiziać. Dostał nowy apartament, z placem zabaw, basenem, hamakiem itd. bezstresowo zaczął od razu harce. Okazał sie przeuroczym pieszczochem, ciekawskim i kontaktowym. Z Tapsem zakumplował się z miejsca. (Taps bezgranicznie wielbi tego typu zwierzątka). Laki zaciekawiony oblizał go dokładnie i jest ok, natomiast Ulek... jest zdumiony nowym lokatorem i zastanawia się jak ma go zaklasyfikować. Myśli, aż para uszami idzie. Postawiłam klatkę na stole i nie interweniowałam, zwłaszcza że szynszyla wcale się kota nie boi. Podchodzi i jak tylko ma okazję, wyciąga łapkę, łapie Ulka za wąsy, albo wciąga mu kitę do klatki. Ale widzę, że Uliś nie jest wrogo nastawiony, bardziej ciekawy co to za myszun tak rozrabia. Dla świętego spokoju, naszego i zwierzaków, Bogusia na noc zamknęłam w łazience. Rano Uliś usiadł na umywalce i przyglądał się nowemu lokatorowi. Teraz kocisko śpi na półce, a klatka stoi w pokoju, nie jest obiektem zainteresowania. Chyba będzie ok. Trzeba tylko doprowadzić malucha do porządku, bo jest zaniedbany, wychudzony i ma dramatycznie sfilcowane futerko.
Z przyjemnością ponownie czytam te opowieści... a co smakowitsze zwroty zapisuję do późniejszego wykorzystania :P
Cały czas mnie zastanawia... czemu Małż ?
Małżonek. ;)
Super wpis i ladne zdjecia :) bede poczytywac Twoje wpisy :)
Zapraszam i dziękuję :)