Uszanowanie. W kolejnym wydaniu dnia z życia pracownika opowiem o jednym z najciekawszych i najbardziej mnie satysfakcjonujących zajęć w ramach wykonywania pracy zawodowej. Jest to praca krupiera połączona ze stanowiskiem inspektora gier hazardowych. Kasyno natomiast to bardzo ciekawe miejsce, gdzie można poznać nietypowe osoby oraz usłyszeć nader interesujące historie na temat życia, ludzi i ich losu.
Trening czyni mistrza.
Moja fascynacja zawodem krupiera pierwszy raz doszła do głosu, kiedy jako młody chłopak poleciałem na jakiś czas do USA. Jako, iż miałem bardzo blisko do Vegas to musiałem je odwiedzić przynajmniej raz. Pomijając smród, brud i stęchliznę tego miasta – kasyna z setkami równych rzędów jednorękich bandytów, stoły do pokera, ruletki i całą masą, z prawnego punktu widzenia wtedy dla mnie zakazana (byłem poniżej wymaganego wieku na alkohol i hazard), innych atrakcji sprawiła, że w mojej głowie praca takiego krupiera była czymś niesamowitym. Oczami wyobraźni widziałem siebie stojącego za stołem, pewnie rozdając karty w pokerze, przerzucającego przez palce żetony robiąc rozmaite „sztuczki” czy kręcącego wielkim kołem ruletki. Na przegranych 100$, setkach zrobionych zdjęć i straconych 2000$ za pokój, w którym w przeciągu dwóch dni spędziłem zaledwie trzy godziny, niestety się skończyło. Jednak po powrocie do kraju za jakiś czas nadarzyła się okazja zostania krupierem w mieście zamieszkania.
Stwierdziłem, że spróbuje swoich sił i złożyłem CV (które w tym czasie było ubogie i nierozwinięte jak gospodarka Ugandy). Okazało się jednak, iż zapraszali wszystkich chętnych na spotkanie rekrutacyjne. I tak przyszło nas około 40 osób. Jako młokos jeszcze słabo rozeznany byłem w realiach rynku pracy oraz tego, jakie prawa i obowiązki przeważnie spoczywają na pracowniku. Dlatego dwumiesięczne, niepłatne szkolenie w wymiarze 8h dziennie nie przeraziło mnie specjalnie. To przecież tylko połowa przerwy międzysemestralnej, w której albo bym chlał z kumplami ze studiów, albo bym się byczył. Jednak już na kolejny dzień (pierwszy dzień szkolenia) pojawiło się zaledwie 15 osób zainteresowanych (co z perspektywy czasu wydaje mi się i tak bardzo dużą liczbą, no bo kto chce uczyć się czegoś za „frajer” jak ma rachunki do opłacenia?). I tak rozpoczęło się moje szkolenie na pracownika kasyna.
Pierwszy miesiąc był podobno najtrudniejszy, bo dotyczył nauki obsługi ruletki. Ja jednak odbierałem to jako dobrą zabawę i okazję do nauczenia się czegoś nowego. Ruletka to nie tylko rzucanie kulką i czekanie, jaki numerek wypadnie. To przede wszystkim trening szybkiej matematyki. Jeśli znacie podstawy gry w ruletkę wyobraźcie sobie taką sytuację. Klienci obstawiają przed rzutem, ogłaszasz, że rozpoczynasz grę i po zrobieniu 30-40 okrążeń kulka spada na numer. Oczywiście różne kombinacje płacą inaczej. Można wygrać 1:2, 1:6, 1:17 czy 1:35 (nie są to wszystkie kombinacje wygranych), do tego dochodzą różne nominały żetonów od 5zł, 20zł czy 100zł bądź 500zł. No i różna ilość graczy. I teraz gdy już wiesz jaki numer wygrał okazuje się, iż w puli jest 6 różnych kombinacji od 4 innych graczy i każdy używał zupełnie innych nominałów. A wszyscy czekają na wypłatę (którą już sobie policzył każdy z nich, bo skupia się przecież tylko na swojej wygranej więc jeszcze dodatkowo pogania Cię, żebyś płacił szybciej). Pomylisz się – cóż pojadą po pensji. A tutaj nie mylisz się na niskie kwoty jak w warzywniaku. Pomyłka może być odciągana nawet kilka miesięcy z Twojej pensji.
Więc cierpliwie ćwiczyliśmy przykładowe rozkłady na ruletce – jak koń Rafał, do porzygu. Jak już w miarę to opanowałeś przechodziłeś do ćwiczenia zbierania żetonów. Rozsypywano je na stole i na czas się je zbierało. Trzeba było zebrać (z tego, co pamiętam) 100 żetonów – 5 stacków – poniżej pół minuty. Jak już opanowałeś sprzątanie to uczyłeś się ładnie „ciąć” żetony. To tak jak na filmach czy turniejach pokerowych, gdy gracz otrzymuje wygraną i krupier paluszkiem ucina stacki na równe części przyrównując je do siebie w celu okazania, że kasa się zgadza. Ostatnim elementem związanym z żetonami była nauka „czucia”. Bo wzięciu „stacku sztonów” z zamkniętymi oczami należało powiedzieć czy jest w nim dokładnie 20 żetonów czy może więcej lub mniej. Wbrew pozorom da się tego nauczyć i jest to bardzo przydatne, ponieważ często przekazując lub biorąc stack od gracza już bez liczenia wiemy, że coś jest nie tak i jest ich albo za dużo albo za mało. Ale i tak zawsze musi nastąpić liczenie ;).
Po opanowaniu ruletki przez pierwszy miesiąc i ćwiczenia jej przez kolejny w międzyczasie następowała nauka gry w kilka odmian pokera oraz blackjacka. Cały miesiąc rozdawania i tasowania kart. Poprawnego „palenia kart” i tasowania kart idących z powrotem do „buta”. But w tym wypadku to nic innego jak pojemnik, z którego dopiera się karty przy grze w blackjacka.
Na sam koniec naszego szkolenia zostało 9 osób. Przed nami już tylko egzamin wewnętrzny oraz państwowy z zakresu przepisów w grach hazardowych. I tak po ponad dwóch miesiącach nauki zostałem oficjalnie krupierem-inspektorem w jednym z dwóch kasyn w moim mieście.
Praca poprzez zabawę.
Sam system pracy był naprawdę świetny. 20 minut grania przy stole z klientami, a następnie 20 minut przerwy. I znów wychodziło się na stoły, by po 20 minutach wrócić na zaplecze. Wynikało to z bardzo prostego powodu. Częste zmiany krupierów przy stolikach miały zapobiec zarzuceniu ze strony klienta, że „Krupier jest pechowy”, „Gry są ustawione i on zawsze przegrywa, gdy ten krupier jest przy stole” - a dodatkowo pomagało to nam, gdyż liczenie w pamięci, stanie w kłębach dymu tytoniowego i słuchanie niektórych gamoni (zwanych naszymi klientami) było często bardzo męczące. A tak zawsze co 20 minut można się czegoś napić, zapalić czy pograć na konsoli, którą mieliśmy w kanciapie. Z reguły odpocząć, poplotkować i zebrać siły na kolejne wyjście. Więc częste zmiany były korzystne dla obu stron. Drugą stroną medalu było sprawowanie stanowiska inspektora. W zależności jak przydzielił mnie menadżer sali po wyjściu na stoliki mogłem być albo krupierem – wtedy kręciłem, tasowałem, rozdawałem żetony i wypłaty – albo inspektorem. Zadanie tego drugiego było proste. Miał nadzorować pracę krupiera przy stole i patrzeć czy wypłaty są dobrze wyliczane oraz czy gra przebiega zgodnie z regułami. Wbrew pozorom to odpowiedzialna i przydatna funkcja. Nie raz byłem świadkiem źle wyliczonej wypłaty bądź robienia wypłaty, gdy wzięło się do ręki za duży nominał żetonów, czy też niepoprawnie policzoną wygraną. I taki inspektor ratował wtedy tyłek przed utratą pieniędzy z naszej kieszeni. Co dwie głowy to nie jedna :). Pensja za taką pracę nie była wcale zła. Dodatkowo dochodziły napiwki z całego miesiąca, które otrzymaliśmy w kasynie – podzielone na wszystkich pracowników w zależności od stażu. Praca tylko na nocki więc nie kolidowało to z moimi studiami.
I tak mijał mi czas na kręceniu ruletką, paleniu fajek, graniu na konsoli i rozmowach z klientami. A za wszystko miałem oczywiście płacone dość dobre pieniądze (wychodziło mi z 3200zł na rękę, więc jak dla studenta nie było na co narzekać). Poznałem przy tym bardzo dużo ludzi i nasłuchałem się setek ciekawych historii. Co może wydawać się dość dziwne – klienci potrafią bez skrępowania rozmawiać przy stole o rzeczach, które powinni zachować raczej dla siebie lub przynajmniej mówić konspiracyjnym szeptem. Ale nie, tutaj nikt się tym nie przejmował. Krupier był jak niewidzialny. Niczym powietrze (mimo iż nad każdym stołem były ze 4 kamery i ze 2 mikrofony do nagrywania).
Ciekawe historyjki oraz czego nauczło mnie kasyno.
1. Przychodził do nas Włoch. Mario czy inny Luigi – nie pamiętam imienia. Dla nas był po prostu „makaroniarzem”. Prowadził jakieś interesy w Polsce. W kasynie od ponad 4 lat. Codziennie lub co dwa dni siedział po 12 godzin i więcej. Miły, spokojny, dawał dobre napiwki. Jego praca polegała na wykonaniu kilku telefonów w ciągu dnia. Resztę czasu grał. I mimo iż moje stanowisko krupiera było całkiem niezłe to jego praca była o niebo lepsza. Wydawał kasę, dobrze się bawił i grał w karty. Nigdy jednak nie dowiedzieliśmy się jakie konkretnie interesy prowadzi w kraju.
2. Stałym klientem był także Pan Zbyszek. Właściciel sieci lokalnych lombardów. Grał grubo – przynosił po 50-100 tysięcy złotych i obstawiał zakłady po 3000 złotych na spin. Przeważnie wychodził na zero lub na niewielką górkę (tysiąc, czasem trzy tysiące złotych) po spędzeniu całej nocy w kasynie. Dziwiło mnie to bardzo, bo po co przychodzić codziennie jak nie wygrywa się czy przegrywa pieniędzy. Bardziej wtajemniczeni i starsi pracownicy wytłumaczyli mi ten fenomen. Pan Zdzisiu prał pieniądze w kasynie. Wychodził na zero, ale zawsze jak wymieniasz żetony w kasie z powrotem na gotówkę możesz poprosić o zaświadczenie o wygranej. I on brał taki papierek za każdym razem by potem móc udokumentować swój przychód przed skarbówką. Nie muszę mówić, że prawdziwym źródłem dochodu była lewizna i pokątne interesy?
3. Nie zapomnę także braci Piotrka i Romka. Przychodzili zawsze już mocno napici w towarzystwie pań – tak zwanych czasoumilaczy. Zabawne było jak co pół godziny biegali na zmianę do toalety przypudrować nosek i wracali ze świeżym zapasem energii. W międzyczasie lubili złapać krupierkę za tyłeczek albo proponować krupierowi eskortę którejś ze swoich towarzyszek, gdy ten będzie miał przerwę. W sumie sympatyczni bracia – do czasu jak już nie przekroczyli swojej wieczornej dawki alkoholu i narkotyków i zaczynali się zmieniać w doktora jekylla i pana hyde'a. Kiedyś [R]omek wdał się w rozmowę z [K]rupierem:
[R]: Ty, jak ty się w ogóle nazywasz?
[K]: Jestem Przemek proszę pana.
[R]: Przemek? Przemek? Ty kurwa niefart się powinieneś nazywać, a nie Przemek. Jakie ty numery w ogóle Niefart rzucasz? Nic mi jeszcze dziś nie trafiłeś.
[K]: Przykro mi, że nie przynoszę Panu szczęścia.
[R]: Niefart jak czegoś zaraz nie rzucisz dla mnie to będą chłopaki po skończonej pracy czekać na ciebie i połamią ci nogi rozumiesz?
[K]: Przykro mi, ale nie mam wpływu na to, co wypadnie.
W tym momencie w „niefarta” poleciała metalowa popielniczka. Dostał w głowę, trochę pokrwawił i nadeszła kolejna zmiana krupierów. Nóg połamać nie zdążyli, bo Przemek skończył wcześniej pracę. Na drugi dzień jak już wytrzeźwieli przyszli go przepraszać.
Jeśli chodzi o awanturujących się klientów zasada była bardzo prosta. Jeśli był to nowy gracz, którego nikt nie znał i w dodatku płotka (grał na żetony niskich nominałów i niskie stawki) został zwyczajnie wypraszany z lokalu, a jeśli się stawiał – dostawał dwa szybkie, proste od ochroniarza i go wynosili. Inaczej sprawa miała się z bywalcami i grającymi grubo. Byli upominani i upraszani o zachowanie spokoju do usranej śmierci. Nawet jeśli to nie pomagało to żadne konsekwencje nie były wobec nich wyciągane. Wiadomo kasyno musi zarabiać, a oni stanowili integralną część jego przychodów.
Podsumowując temat klientów – naprawdę przewijało się przez kasyno całe spektrum ludzi. Ukraińscy przemytnicy, wietnamscy dealerzy heroiny, byli funkcjonariusze ZOMO oraz obecni policjanci na wysokich stanowiskach, politycy i sportowcy (sportowców lubiłem najbardziej, bo przychodzili w kilku i jeden zgrywał większego kozaka od drugiego. Zawsze kończyło się to jakąś awanturą albo inną dziwną historią – nie było miejsca na nudę w pracy z nimi), a także przeciętni hazardziści czy wieczory kawalerskie, bądź młodzi dżentelmeni w ramach studniówki. Dlatego, jeśli ktoś myśli, że kasyno to miejsce gdzie bogaci spędzają swój czas przegrywając fortuny to bardzo się myli. Większość klientów stanowi przeciętny Kowalski, przeważnie przegrywając wszystko co ma – bo tak jest skonstruowane kasyno.
Czego nauczyło mnie kasyno? Przede wszystkim, że jeśli chcesz zarobić konkretne duże pieniądze to na pewno nie tutaj. No chyba, że już sam przychodzisz z dużymi pieniędzmi to może jeszcze jakieś szanse masz. Bo jeżeli marzysz by z 200 złotych zrobić kilka tysięcy to zapomnij. Musisz zawsze wiedzieć kiedy odejść od stolika i powiedzieć „dość!”. To jest główna przyczyna przegranej nawet najlepszych graczy. Z rzeczy dla samego siebie nauczyłem się rozmaitych tricków z żetonami i zabawa nimi sprawia naprawdę wielką frajdę. Dodatkowo dokładne zasady w wiele gier, którymi mogę uraczyć znajomych przy piwku czy na domóweczce. Z grubsza też praca pozwoliła mi poznać ludzką naturę. Wiele godzin rozmów z klientami przy stole pokazało różne ludzkie oblicza. Od zakapiorów z twarzami wyjętymi prosto z kryminału, którzy jak się okazywało mieli gołębie serca, po żelowanych, przystojnych modnisiów – którzy potrafili być okrutnymi i bestialskimi draniami. A jako wisienka na torcie spełniłem drobne marzenie w życiu i chociaż nie było to Las Vegas, a na stole zamiast szejków i sztabek złota były żetony i karty rozdawane Wietnamczykom – to i tak jestem w pełni zadowolony.
Fajny art. Wyciągnął mnie. Temat bardzo interesujący. Myślę ze wiele osób marzyło o tym aby zostać krupierem a malo kto to zrealizował. Tobie się udało. Ja osobiście bywałem kiedyś po drugiej stronie stolu do ruletki i byłem tym zwyklym Kowalskim małolatem. Jeśli bym miał coś powiedzieć o ludziach którzy tam przychodzą (a nie są jeszcze mocno uzależnieni) to często wspólnym mianownikiem jest samotność.
I tutaj przyznam Tobie racje. Nie wiem czemu pominałem tak ważny aspekt jakim jest samotność. Rzeczywiście dużo klientów, zwłaszcza tych przychodzących na jednorękich bandytów była samotnymi osobami szukającymi rozrywki, a że akurat kasyno uznali za najbardziej odpowiednie miejsce to było już ich wyborem.
To już tam nie pracujesz?
Niesety po wielkim kryzysie w 2008 roku bodajże, kasyno zostało zamknięte. W serii dzień z życia pracownika opisuję różnego rodzaju pracę z którymi zetknałem się na przestrzeni lat. Kasyno jest już etapem który przebyłem, a po nim było jeszcze wiele innych ciekawych miejsc :) By uchylić rąbka tajemnicy w obecnej pracy zajmuję się bukmacherką internetową.
Czekam na ten post o bukmacherce. Może zdradzisz kilka tajemnic :-)