Dzień z życia pracownika. Praca #1: Salony gier hazardowych

in #polish7 years ago (edited)


[Link]

Witajcie. Chciałbym tym postem rozpocząć cykl opowieści na temat różnych zawodów/wykonywanych prac, które w tym wypadku przewineły się przez moje życie oraz przybliżyć Wam jak one wyglądają od tak zwanej „kuchni”. Sam bardzo lubię czytać tego rodzaju opisy o tym jak wygląda praca innych ludzi (np. strażaka, ratownika, kontrolera biletów czy operatora koparki), zwłaszcza jeśli sam nie miałem z taką pracą styczności. Możliwe, iż dzięki temu niektórzy uzyskają wartościowe informacje sami mając zamiar podjąć podobną robotę, a w najgorszym wypadku będzie to ciekawy materiał by poczytać sobie do porannej kawy i papierosa.

Każdy post będzie opisywał inną pracę. Nazbierało się trochę tego u mnie, ponieważ nie jestem jakoś zwolennikiem pracowania 20 lat w jednym zakładzie i lubię ją zmieniać (bywało nawet dwa razy w roku). Czasem zwyczajnie życie zmusiło mnie do podjęcia decyzji o zmianie. Zacznę od opisu miejsca pracy oraz zakresu obowiązków na mnie spoczywających, aby przejść ładnie do ciekawych historyjek z nią związanych. Przekrój będzie różny od prac fizycznych po umysłowe, od stanowisk kierowniczych po kopanie łopatą, od pracy w kraju po roboty w innych zakątkach globu. Nie będzie to oczywiście w porządku chronologicznym (takie rzeczy to w CV nie tutaj).   


To jest amelinium tego nie pomalujesz. 

Był taki moment w moim życiu, że przez ponad 9 miesięcy byłem bezrobotny. W pierwszych miesiącach nie przejmowałem się póki były jakieś zaskórniaki. Na spokojne szukałem pracy i chodziłem na rozmowy kwalifikacyjne. Jak się okazało nikt za bardzo nie chciał przyjąć wykwalifikowanego pracownika. Kasa zaczeła się powoli rozpływać, a ja wciąż szukałem. Standardy obniżyłem już do tego stopnia, że chciałem brać cokolwiek byle tylko opłacić rachunki i kupić jedzenie. Niestety nawet tego nie chciano mi zaoferować, a tłumaczenia w czasie rekrutacji były przeróżne. Przytocze kilka z nich:

- Ja bym w sumie pana zatrudnił, ale nie jestem w stanie zapłacić tyle ile chciałby pan zarabiać. (nawet nie doszliśmy do tego ile chciałbym zarabiać, a byłem gotowy na cokolwiek. Stwierdził tak na podstawie mojego doświadczenia w CV bez żadnej rozmowy o pieniądzach)

------------------------------------------

- Pan za duże doświadczenie ma, a ja tu tylko kasjera potrzebuje.
- Z checią zatrudnie się jako kasjer.
- Ale to mało wymagające jest i pan się szybko znudzi i za miesiąc odejdzie. (nie wiem może miał sny prorocze i już wiedział co zrobię za miesiąc)

------------------------------------------

- No ładnie wygląda to pana CV kogoś takiego właśnie szukaliśmy. Ale powiem szczerze, że nie mogę pana zatrudnić bo wygryzie mnie pan ze stanowiska. (szczęka mi opadła, ale przynajmniej gość był szczery. Wygryzać go nie miałem zamiaru)
------------------------------------------

[po jakimś trzecim etapie rekrutacji]
- Wlaściwie to my już od dwóch tygodni mamy wybraną osobę na to stanowisko ale pro forma chcieliśmy przepytać wszystkich kandydatów. (no tak bo ja szukając pracy mam właśnie czas na takie zabawy)

I tak w końcu zniechęcony do wszystkiego i odarty z wszelkiej nadziei na cokolwiek sensownego poszedłem na spotkanie rekrutacyjne do salonu gier hazardowych (popularnie zwanymi jednorękimi bandytami). Bez zbędnych pytań o CV czy doświadczenie po 10 minutach byłem już zatrudniony.


Ciemna strona szarej strefy, czyli o rzut monetą od bycia milionerem. 

Wymagania co do pracy były bardzo niskie. Miałem stawić się o określonej godzinie i pilnować kurwidołka przez 12 godzin. Dwa dni na dniówki, potem dwa dni na nocki i dwa dni wolne (chociaż w zasadzie wychodziło tego półtora dnia bo kończyło się nockę o 6 rano, szło do domu spać i tak uciekał prawie cały dzień). Pensja była tak samo niska jak wymagania i wynosiła 1200 złotych na miesiąc. Zanim ktoś się oburzy, pamiętajmy, że jest to szara strefa. Jak nie pasuje to won do domu, a my znajdziemy kogoś innego. Ja naprawdę potrzebowałem wtedy kasy więc za dużo nie dyskutowałem tylko brałem co dają.   

Podstawowe przykazania proste. Dostajesz klucze do maszyn, wpuszczasz klientów i niech sobie grają. Służb celnych nie wpuszczasz, a jak są jakieś dymy czy burda dzwonisz po wsparcie. I tutaj pojawiają się problemy. Nikt nie wpadnie Ci do lokalu z napisem „Jestem celnikiem” na koszulce. Przeważnie wchodzi gość wyglądający jak normalny klient, wrzuci kilka złotych w automat, zapali papieroska, pogada i za 5 minut pokaże dopiero odznakę. A wtedy już jest za póżno. Jeśli chodzi o wsparcie to także nie byli to panowie z firmy ochroniarskiej. Znaczy w zasadzie byli tylko, że przyjeżdzali czarnym autem we czterech wyekwipowani w metalowe rurki, kije baseballowe, noże, tasaki, kastety czy cokolwiek akurat tam mieli pod ręką. Ale po kolei.

Cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie.

Jeśli chodzi o lokal przeważnie należy do jakiegoś Leszka czy innego Mieszka, którego nie interesuje kto i po co wynajmuje. Ważne, że płaci i hajs się zgadza. Automaty natomiast to już inna bajka. Mimo, iż są one legalnie dostępne u producentów tego typu maszyn to większość tych co stoją w budach jest skupowana na zachodzie (Niemcy, Holandia, Czechy, Skandynawia). Są to starsze modele, ale też znacznie tańsze niż nówki. Ich właścicielem także nie jest biznesmen Mariusz czy prowadzący firmę pan Włodzimierz. Należą one w bardzo dużej mierze do grup. Grup przestępczych bądź ich członków czy ludzi będacych z nimi w układach (I jak ktoś powie, że mafia w Polsce nie istnieje... to zacytuje mu pana Stonogę i nie będe nawet strzępić ryja i wchodzić w dyskusję). Taki człowiek ma wtedy praktycznie monopol na większość maszyn w mieście i stawia je gdzie tylko się da. Owszem jedna osoba może być odpowiedzialna za dwa, trzy, osiem lokali, ale summa summarum lwia cześć kasy z każdego punktu spływa na samą górę do jednej kieszeni. A kasa jest niemała bo dziennie jeden punkt jest w stanie zarobić średnio od 3000 złotych do 20 000 złotych. Ale są też przeloty (dni) gdzie zarabia 100 złotych, chociaż zdarzają się rzadko.


Służba nie drużba, więc skończ zbijać piątki i dzwoń po szefa. 

Tak jak mówiłem jednym z obowiazków pilnującego lokal (który jest przeważnie zakluczony i otwierany tylko by wpuścić i wypuścić klienta) jest niewpuszczanie służb celnych. Na początku trochę ciężko z tym bo nie znasz klientów i wszyscy z twarzy są podobni zupełnie do nikogo. Ale jak już poznasz stałych bywalców to łatwo oddzielasz ziarna od plew. Sami klienci wiedzą na czym interes się kręci i często dadzą cynk, żebyś typka który właśnie puka do drzwi nie wpuszczał bo to celnik i wczoraj już zamknął dwa inne lokale. Oni także chcą mieć miejsce gdzie mogą pograć więc przeważnie pomagają i współpracują z pilnującym lokalu.
Ale co się dzieję, gdy już celnik wejdzie i pokaże odznakę zawiadamiając kolegów czekających na zewnątrz? Można powiedzieć, że musztarda po obiedzie i wpadłeś jak śliwka w kompot. Ale to nieprawda. Celnicy są poukładani z tymi na górze (prawdziwymi właścicielami maszyn) i cała akcja to szopka do statystyk. Wchodzi ekipa, każa dzwonić do właściciela, ja zgrywam głupa, że nie znam telefonu i niech dzwonią na ten podany na maszynach (sprowadzane z Niemiec, numer sprzed kilku lat mogą dzwonić ile chcą :D), mnie spisują i dostaję wezwanie na zeznania. Tam pali się także glupa i dostaje jakiś mandat do 1000 złotych, który potem opłaca szef. Automaty oklejają taśmami i zabierają do siebie. A za dwie godziny, gdy już jest po całej akcji przyjeżdzają nowe maszyny i wszystko kręci się od nowa. Nie widziałem, żeby jakiś z lokali był zamknięty z tego powodu dłużej niż osiem godzin. Na drugi dzień szef jedzie do służb celnych, daje odpowiednią kwotę na jaką są umówieni i maszynki wracają na magazyn do szefa. I tak za każdym razem. Zabawa w kotka i myszkę. Statystyki są zrobione, interes działa dalej i każda ze stron zarabia. 


Czarne wygrywa, czerwone przegrywa.
Ktoś może dojść do wniosku, że to wcale nie jest zła praca. Siedzisz cały dzień, wpuszczasz i wypuszczasz klientów, a w międzyczasie czytasz książki czy przeglądasz internet. Owszem można i tak i jest spoko. Ale w żaden sposób nie rozwija cię ta praca i jest to straszne marnowanie godzin, które czasem potrafią się dłużyć, gdy nie ma klientów. Nawet jak są to nie każdy jest skory do zamienienia kilku słów, bo jest wpatrzony sześć godzin w przelatujące mu przed oczami dzwonki, wisieńki, arbuzy czy podwójne siódemki na bębnie maszyny. A ty już dziesiątą godzinę słuchasz dźwięku obracanych bębnów i wesołej melodyjki przy wygranej. Najgorsi klienci to tacy, co przyjdą mając w kieszeni 100 złotych i rozpoczynają „szalony” rajd po miliony grając na najniższych stawkach. Wygrywając co chwile jakieś drobniaki dźwięk maszyny może doprawadzić naprawdę do szału (bynajmniej nie klienta). Wiadomo nie wyprosisz goscia z lokalu bo chodzi o to, żeby siedział i kręcił, ale ile razy marzyłem o tym by ktoś po prostu przegrał wszystko i poszedł już do domu to chyba tylko ja sam wiem.

Niektórzy pewnie zastanawiają się czy sam grałem na „slotach”? Cóż z jednej strony miałem zakaz grania w czasie pracy (w zasadzie to zakaz grania w danym lokalu), natomiast z drugiej zarobki były takie, że nie miałem nawet czym grać na maszynach. Ale tutaj byłem na tyle obrotny, że znalazłem małą lukę. Dla lokalu ważne było to, aby był przemiał kasy na maszynach. I nie ważne czy klienci przegrywają czy wygrywają. Najważniejsze by przez maszynę przeszło jak najwięcej banknotów. One i tak były przecież ustawione (jak wszystkie tego rodzaju gry), że jakiś procent muszą zatrzymać dla siebie i koniec kropka. Tak jak internetowe sloty mają ustawione progi na poziomie mniej więcej 99% (czyli z każdej 100 złotówki gracz może wygrać maksymalnie 99 złotych. Więc czym dłużej kręcisz na maszynie tym statystyka bardziej dąży do danej wartości procentowej i masz mniejsze szanse by zarobić) to tutaj najniższy próg wynosił 95%, a najwyższy 75%. Tak jak wczesniej wspomniałem dostałem klucz do maszyn. Po co mi ten klucz? A no przy wygranej ze strony klienta maszyna nie sypała pieciozłotówkami jak na Krupówkach czy molo w Sopocie, ale każdy pilnujący miał przy sobie plik banknotów i gdy klient chciał wypłacić wygraną właśnie tym wcześniej otrzymanym kluczem robiło się reset stanu salda, a gotówkę wypłacało z kieszeni. Po szybkim jednodniowym kursie obsługi pracownik miał się nauczyć wkładać klucz, resetować maszynę i robić wypłatę. Jako, iż interfejs był w języku angielskim, a zatrudnieni nie należeli raczej do tych najbystrzejszych to odpowiedniej kombinacji klawiszy by zrobić wypłatę uczono nas na pamięć, bądź zapisywano kolejność klikania na kartce. Cóż nikt nie przypuszczał, że ja jestem tutaj przez dziwne zawirowanie w życiu, a nie z wyboru i do najgłupszych się nie zaliczam. Klucz pozwalał odpalić nie tylko menu maszyny ale cały panel admina. Ze wszystkimi danymi gier, ilością wykonanych obrotów bębna i całą resztą przydatnych rzeczy, z których nikt tak naprawdę nigdy nie korzystał. Mając dużo czasu siedziałem więc sobie i na bazie informacji wyplutych przez maszynę liczyłem sobie uproszczoną statystykę. Jak wspomniałem nie miało znaczenia czy klient przegra czy wygra, więc od czasu do czasu dorabiałem sobie na niektórych urządzeniach wiedząc, że maszyna zbliża się już do konkretnego punktu procentowego. Nie były to oszałamiające kwoty ale z 10-20 złotych robiłem sobie 50, 100, a czasem 200 złotych, które przy tak niskiej pensji były po prostu zbawieniem i dodatkowymi środkami na rachunki, papierosy czy jedzenie. Najlepsze jest to, że inni pracownicy także grali, jednak nie z taką przewagą jak ja, a jedynie obserwując klienta na maszynie i wychodząc z założenia, że „Koleś wrzucił sporo kasy i maszyna nie dała nic. Więc teraz ja wrzucę i powinna coś sypnąć”. Wyobraźcie sobie ich miny gdy po wrzuconych 100 złotych (a zarabiali tyle samo co ja) okazywało się, że maszyna jednak nie dała nic, a on właśnie przewalił prawie 10% swojej pensji. Czasem potem liczyłem wartości po ich grze i okazywało się, że do kolejnego progu jest około 2000 złotych by uzyskać jakiś konkretny zwrot.


Przepraszam czy tu biją?

Kończąc tę opowieść podziele się kilkoma perełkami na temat klientów.

#1
Wchodzi gość i zaczyna grę. Co chwilę ogląda się przez ramię jakby czegoś wyczekiwał. Stuka kolejne wisienki, pali papierosa i zerka przez ramię. Wpierw myślałem, że coś mu nie pasuje ze mną, ale potem rozpoczął rozmowę i okazało się, że jednak na kogoś czeka. Miał podwieźć znajomą do szpitala. W końcu doczekał się. Z 20 piętrowego bloku wygramoliła się ciężarna w 9 miesiącu ciąży obładowana trzema walizkami – jak się okazało miał ją dostarczyć do szpitala bo zaczeła rodzić!!! Gość nawet jej nie pomógł tylko spokojnie dokończył grę (czekała przed salonem chyba z 10 minut) i dopiero zapakowali się do auta i pojechali.

#2
Stoi koleś i klepie na maszynie trzymając między nogami zakupy. Nagle dzwoni telefon:
- No tak już wracam kupuje jeszcze szczypiorek.   
- …
- A co ma pikać? Przy kasie stoję i kasują produkty to pika. Dobra kończę bo kolejka się robi.
I mówi do mnie, że stara to by go zabiła jakby się dowiedziała, że znów na maszyny przyszedł.

#3
Ktoś parkuje auto po salonem. W środku facet, a na tylnim siedzeniu dwie kobiety i pies (chyba owczarek niemiecki) siedzący między nimi. Gość wchodzi i zaczyna grę. Bite dwie godziny w czasie których kobiety i pies nawet nie opusciły pojazdu. Mówi mi po czasie, że to żona i jej koleżanka, którą ma zawieźć na lotnisko bo gdzieś tam lecą na wakacje. Ale do samolotu jeszcze czas więc nie ma co się spieszyć.

#4
Przychodzi trzech cwaniaków i grają za 50 złotych. Przegrali, robią wypad i pojawiają się za jakiś czas tym razem grając za 300 złotych. Znów wtopa. Żegnają się i wychodzą. Za dwie może trzy godziny ponownie mnie odwiedzają. Tym razem z większą gotówką (coś około 500 złotych) i w czasie gdy jeden gra, drugi proponuje mi sprzedaż jakiegoś telefonu. I już mi się lampka zapaliła, więc pytam się czy to fanty z dziesiony? (art. 210 kk – kradzież z pobiciem) na co on odpowiada, żebym nie drążył tematu i albo biorę albo on sobie to gdzie indziej puści. Odmawiam. Nie w głowie mi paserstwo. Znów przegrali i lecą dalej.

#5
Wchodzi młody chłopak na oko lat 25. Wrzuca pięciozłotówke informując mnie, że czuje, iż dziś ma farta. Niestety nie miał. Kolejnego dnia także fart się nie uśmiechnał. I tak przez cały miesiąc, dzień w dzień pięciozłotówke chciał zamienić w miliony. Bezskutecznie.

I to byłoby na tyle, nie chcę już zanudzać Was historiami klientów, aczkolwiek znalazłoby się tego z 10 razy tyle. Podsumowując praca była bardzo kiepska, często niebezpieczna, mało rozwojowa i pokazywała szerokie spektrum ludzkiej nędzy, smutku, życia które okrutnie się z niektórymi obyło oraz przemocy i prawa wilka, które rzadziło na tej arenie wraz z jego kuzynem – uzależnieniem od hazardu i ślepą wiarą w lepsze jutro przy odrobinie szczęścia. Czy miała jakieś plusy? Owszem, można było nawiązać wiele przeróżnych kontaktów z ludźmi mniej lub bardziej niebezpicznymi, a czasem trafiały się także nazwiska z pierwszych stron lokalnych gazet (nie uwierzylibyście ilu sportowców i artystów lubi, gdy już są nawaleni w trzy dupy przyjść o czwartej w nocy do takiego punktu z maszynami – przyprowadzając swoich kumpli, turecką kuchnię i morze alkoholu). Prawda jest taka, że jedynymi wygranymi w tym całym interesie był właściciel wszystkich maszyn oraz nasze państwo. Piszę o tym bo w zeszłym roku poprawki w ustawie antyhazardowej rozwiązały praktycznie kwestię jednorękich bandytów i ci sprytniejsi przerzucili się na kasyna internetowe, a ci mniej sprytni... cóż nie mam pojęcia ale jestem pewien, że swoje i tak zarobili zanim wszystkie lokale zostały rozbite w pył.

Zaznaczam z góry nie jest to żaden powód do dumy, ale życie prowadzi człowieka różnymi ścieżkami, a tak się złożyło, iż to była moja krótka przygoda na ścieżce ku kolejnej pracy. Ale o tym w następnym blogu.   

Sort:  

Bardzo dobry artykuł!
Co jakiś czas błędy ortograficzne, interpunkcje i składniowe, co można byłoby poprawić.
Chętnie bym przeczytał więcej historii klientów! :D
Pamiętam jak moja babcia miała restaurację i maszyny - wtedy chyba jedyne w całym mieście. Obierać hajs przyjeżdżali panowie dużym, czarnym BWM. :D

Dziekuje. Zgadza się trochę błędów się wkradło bo jak się człowiek speiszy to się diabeł cieszy. Zwalam winę na niego :)