W mim odczuciu, najpierw powinniśmy zderzać teksty z rzeczywistością. Dopiero kolejnym krokiem, jeśli chcemy, jest próba odnalezienia metaforycznego odniesienia. Gdy zrobimy odwrotnie, to możemy od razy wymyślić co sobie chcemy i tekst wraz z interpretacją traci swoją siłę. Bo metafory możemy użyć tam, gdzie rzeczywistość, fakty, nie pasują. Ja tak czytam teksty. Nie szukam metafory, gdy słowa opisują fakty. Ale żeby to zrobić, muszę najpierw zrobić faktologiczne odczytanie.
Co do przekazania niewysłowionego. Są teksty i szkoły religijne, które nie dotykają rzeczywistości, świata materialnego. Do takich tekstów ta reguła ma zastosowanie, bo rzeczywiście są to próby ujęcia idei, natury czegoś nadnaturalnego. Natomiast jeśli tekst próbuje wyjaśniać rzeczywistość, a następnie, w zderzeniu z faktami i dowodami wycofuje swoje pretensje do świata metafor, to ja kwestionuje zasadność i motywacje takiego systemu, tekstu. I z niego drwię i go krytykuję. Bo jest próbą zawłaszczenia rzeczywistości, autorytarnego zapędu do monopolu na prawdę. A wiemy (chyba), że większość obecnych systemów religijnych takie prawa sobie uzurpuje. Powoli się wycofują z domeny, którą tłumaczy nauka, jednak silnie trzymają się monopoli etycznych i metafizycznych.
Mówisz o uniwersalności tekstu...jeśli coś jest uniwersalne, to nie powinno być takich rozbieżności w jego odczytaniach...to słaby w swojej wewnętrznej spójności tekst. Arbitralnie ułożony, żeby spełniać funkcję w określonych okolicznościach i na tyle "otwarty" (czytaj - pełen dziur), że można nim tłumaczyć wszystko przy pomocy żonglerki znaczeniowej. To nie jest uniwersalizm, przynajmniej nie dla mnie. Dla mnie tekst uniwersalny byłby odczytywany tak samo przez wszystkich. Nie byłby podatny na interpretacje zmieniające jego sens, znaczenie czy wartość...