Z cyklu: Światowe gwiazdy w moim mieście.
Rok 1975 - do mojego prowincjonalnego miasta, o którym wtedy było mniej więcej wiadomo tyle, że jest, po trudach związanych z kręceniem "Wielkiego Waldo Peppera" przyjechał Robert Redford. Ot, tak sobie, bo uznał ten pomysł za równie dobry jak każdy inny.
W wywiadzie powiedział:
-Koledzy mi radzili: Jedź do Polski, Robercik, wyluzujesz się, odetchniesz, tam czas płynie inaczej. No to jadę.
Wpadł, połaził po mieście, pooglądał, zrelaksował się. Na Starym Mieście strzelił piweczko czy dwa z przedstawicielami lokalnej inteligencji brukowej. Pogadał o sztuce. Głównie o "Żądle", to wówczas był ich ulubiony film. Widać na zdjęciu, że wyluzowany i pogodny, bez napinki.
-Wróciła mi radość życia. Jak dobrze pobyć wśród normalnych ludzi.
Na szczęście nie było jakichś nadętych oficjałek i akademii na cześć, co też zdziwiło aktora, ale pozytywnie.
-Poczułem się jak wśród swoich.
No dobrze, tak całkiem to się nie obyło bez pompy, jednak wyszło na luzie i kameralnie. Ot, Rada Narodowa podarowała artyście lalkę z Cepelii, w stroju regionalnym, i szachy, wyrżnięte z drewna lipowego przez miejscowego ludowego rzeźbiarza-półanalfabetę. Więcej nie mogli, bo byli świeżo po wizycie Gierka z całą świtą i się wyprztykali ze wszystkich gadżetów promocyjnych.
-Dziękuję, to bardzo miłe.
Acha, podjęli jeszcze szybką uchwałę o nadaniu imienia aktora cichej i ślepej uliczce na naszej starówce. Tabliczka była malowana w pośpiechu, rzemieślnik się pomylił i tak powstał "ZAUŁEK RETFORDA". Aktor udał, że nie zauważył literówki.
A potem pojechał. Do siebie, na Zachód. Filmy kręcić.
Już nie wrócił, szkoda. Po czterech latach odkręcono tabliczkę i zmieniono nazwę tej nieoświetlonej, ciasnej uliczki na Zaułek Rozczarowań.
Każdy, kto choć raz zaciągnął tam letnim wieczorem którąś ze zmęczonych, rozmemłanych staromiejskich dziewczyn na szybki i dyskretny płatny numerek wie, że to dobra nazwa.
fot. Jacek Mirosław