Pierwszym etapem mitologizacji postaci jest przejście opowieści w legendę (która następnie transformuje w mit).
Transmisję w czasie rzeczywistym takiego procesu mamy przed oczami: obecnie w przestrzeni publicznej Freddie staje się figurą niezadrapywalną: wszelka krytyka jego talentu, osiągnięć czy wręcz osobowości staje się powoli niedopuszczalna (podkreślam: nie otwarte negowanie, ale już samo poddawanie w wątpliwość geniuszu czy niepochlebna ocena moralnych aspektów niektórych, dość kontrowersyjnych, decyzji czy poczynań Mercurego). Och, artysta, wpadki miał, bo wrażliwiec i serduszko mu podpowiadało, ale nic więcej! O Freddiem aut bene aut... bene, no bo nawet nihil już nie wypada. W narrację wpisuje się stojący na upokarzająco nędznym poziomie artystycznym i kreślący postacie grubymi krechami propagandy, hagiograficzny film, w którym starannie wygumkowano wszelkie kleksy i cienie z portretu wokalisty i wygładzono każdy kant jego życiorysu, a powstałą w efekcie tych zabiegów sentymentalną kolorową papkę obsypano deszczem nagród. Masowy odbiorca, modelowy neopoganin, potrzebuje nowej mitologii z jej herosami i półbogami, a rynek, z nosem zawsze wyczulonym na potrzeby klienteli, tych mitów dostarczy, trzeba wszak wypełnić czymś pogłębiającą się w głowach dziurę po wycinanej (i samowycinającej się) religii, natura przecież horret vacuum, nie ma rady, w coś wierzyć trzeba, człowiek jest już tak skonstruowany.
Cześć!
Witaj na tagu #pl-emocjonalnie. Cieszę się, że dołączasz do emocjonalnej strony Steema. Mam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej.
Autorzy postów na naszym emocjonalnym tagu są nagradzani głosem noisy, mmmmkkkk311, diosbot oraz planter.
@nieidealna.mama
Lewicowe media wyły z zachwytu po premierze Bohemian Rhapsody, właśnie dlatego nie poszedłem do kina. Ja też nie zdziwię się gdy ten film otrzyma oscara