Nienawidzę poranków
Nienawidzę poranków. Nienawidzę tego miejsca. Tak serio to najchętniej bym stąd zwiewał jak najszybciej, problem w tym, że się nie da. Co rano budzę się w tej zapchlonej norze. Dziewięć lat temu, jeszcze jako wkurzający innych dzieciak żyłem sobie w jakimś mieście. Bogaty nie byłem, więc czasami trzeba było wykazać się sprytem w sztuce zmieniania właściciela różnych przedmiotów. Teraz nawet nie pamiętam gdzie to było, o nazwie tego miejsca nie wspominając. Komuś widocznie moje życie wydawało się zbyt spokojnie, stwierdził więc, że mi je urozmaici. Pomimo ubytków w pamięci pamiętam fragment tamtej rozmowy... rozmowy w której moi rodzicie się zwyczajnie mnie pozbyli. Jadłem obiad, a przynajmniej tak to można było nazwać. Do haty wszedł jakiś staruch, na oko sprawiał wrażenie, że pamięta czasy w których od smoków to się roiło. Ojciec, po chwili i matka podeszli to nieznajomego. Zaczął im coś opowiadać, że ich syn (czyli ja) jest niby przeklęty, że w swoich mniej lub bardziej etycznych działaniach wykazuje się sprytem i tak dalej. Pamiętam wyraz twarzy mojej matki. Widziałem w jej oczach jednocześnie przerażenie, jak i nadzieję. Staruch podszedł do mnie, i głucho wypluł z siebie “Idziesz ze mną mały”. Nie za bardzo mi się to widziało, lecz matka zaczęła nalegać. Nie miałem wyboru, musiałem. Wsiadłem z nim na konia. Staruszek miał w sobie coś dziwnego, niby go nie znałem, prawie w ogóle się nie odzywał, a jaki już coś powiedział to się żałowało. Jednak było to przeświadczenie, że można mu było zaufać. Po ponad dobie drogi przybyliśmy do portu z którego wypłyneliśmy w morze. Z żeglugi pamiętam jedno: była długa, nudna i monotonna. Większość z tych kilkunastu tygodni przespałem i przejadłem. Od razu na drugi dzień od przybycia ten sam staruch który mnie tutaj przywlókł kazał mi się zabierać do treningu. Nie za bardzo miałem na to ochotę, lecz myśl rzucenia na pożarcie tutejszym krewetkom (jedna zaatakowała nasz statek podczas cumowania, gorąco się wtedy zrobiło) spowodowała, że się go posłuchałem.
W taki o to sposób minęło dobre 9 lat. Mała wysepka na której roiło się od potworów i wszelkiego rodzaju plugastwa, gdzieś na środku morza, z której nie sposób było zwiać. Po paru latach pobytu tutaj zorientowałem się, że szkolą mnie na jakiegoś najemnika-wojownika-złodzieja. Okazało się, że jest to jakiś starożytny zakon najemników. I po dłuższym pobycie tutaj wcale nie było mi tak źle. Fakt, że mogę się doskonalić w takim dość egzotycznym fachu też był zachęcający. Problemem tego miejsca było to, że w porównaniu do innych adeptów traktowali mnie trochę inaczej. Z reguły dostawałem indywidualne lekcje, mistrzowie i inni starsi na wyspie obchodzili się ze mną jak z bluszczem oraz co najbardziej upierdliwe i trochę sadystyczne miałem zakaz opuszczania wyspy. Było to dziwne i nieprzyjemne. Nawet pytając ich wprost o to kończyło się na mataczeniu lub milczeniu. To były i są główne powody dlaczego nienawidzę tego miejsca. Więc można by powiedzieć, że od roku tak na serio próbuję się stąd wyrwać, gdziekolwiek, byle jak najdalej. Wypłynięcie w może wpław nie wchodziło w rachubę, za to jedyny środek transportu, czyli jakakolwiek tutejsza łódka jest dobrze chroniona. Obstawę uzyskały wszystkie po któreś już z kolei próbie ucieczki. Cwaniaki wypatrzyli od razu, że odbijam od brzegu i jeszcze na mieliźnie kilku rzuciło się na mnie aby mnie powstrzymać. Na ich nieszczęście szkolił mnie najlepszy sztukmistrz na tej wyspie więc unieszkodliwienie ich nie było większym problemem. Gdy już myślałem, że udało się mi stąd uwolnić, kilku innych zaczęło do mnie strzelać swoimi wybuchowymi zabawkami. Nie było mi do śmiechu, ponieważ tuż pode mną znajdowało się leże tutejszych krewetek. Skorupiaki musiały wyczuć ten pierdolnik który dział się na powierzchni i zaczęły podpływać coraz bliżej. Łódź powoli zaczęła się zatapiać. Udało mi się nakierować ją na pobliską skałę. Żaglówka zatonęła, ja utknąłem na jakimś małym kamyczku otoczony krewetkami które chcą mnie zeżreć żywcem. Cwaniaczki które próbowały mnie zabić chyba się znudzili i gdzieś sobie poszli. Zresztą tylko naiwny liczył by na ich pomoc. Po całej nocy tłuczenia krewetek, i czekania aż rój pójdzie spać tylko po to aby można było w całości dopłynąć do brzegu człowiek czuje się wykończony. Po powrocie do wioski mistrzu powiedział coś w rodzaju: mogli tak zrobić, bo nie chcieli by w złym świecie coś mi się stało, a z ostrzału artyleryjskiego oraz wojnie z krwiożerczymi krewetkami wyjdę cały po przecież jestem jednym z lepszych tutejszych wojowników. W skrócie brednie doprawione słodzeniem. Czułem się jak wariat w wariatkowie. Tylko tutaj pacjent był tym normalnym, a to reszcie przydała by się opieka (zabrzmiało to jak wyznanie każdego pacjenta wariatkowa).
Wspinaczka. Coś co chyba trzymało mnie mentalnie w kupie. Gdy tylko mogłem wybierałem się na środek wyspy. Jak to każde tego typu miejsce jest pochodzenia wulkanicznego. Na środku znajduje się olbrzymi wygasły wulkan. Wokół niego rozpościera się skromne, lecz trudne i strome pasmo górskie. Po chwili namysłu stwierdziłem, że dzisiaj w końcu trzeba wejść na stożek. Początek był bardzo prosty. Ciekawie zaczynało się dopiero u stóp tego szczytu. Łagodnie wzniesienie nagle zmieniło się w prawie pionową ścianę, nic tylko włazić na górę. Nabrałem trochę piasku do woreczka i zacząłem się wspinać. Co pewien czas w stożku można było zatrzymać się w jednej z wielu wnęk, chwilę odpocząć i iść dalej. Po dobrze ponad dwóch godzinach wspinaczki znajdowałem się mniej więcej w połowie odległości od celu. Byłem mocno zmęczony więc przy najbliższej wnęce musiałem zrobić dłuższą przerwę. Będąc tuż pod nią, spojrzałem w dół; rozejrzałem się po okolicy. Widok robił wrażenie. Gdyby istniał tylko sposób na uchwycenie takiego obrazu który rozciąga się przede mną... Naszła mnie też dosyć kłopotliwa myśl: W jaki sposób gdy już osiągnę szczyt zejdę z powrotem na dół. Chwilę tak powisiałem w tym miejscu. Złapałem się kamienia nade mną. Poczułem lekki ból w ręce. Ześlizgnąłem się. Chciałem złapać się czegokolwiek drugą ręką, lecz nie zdążyłem. Poczułem jak spadam. Lecę w dół. Bardzo szybko lecę w dół. Panicznie zacząłem machać rękami. Nie wiem dlaczego. Tuż nad ziemią poczułem wrażenia jakbym szybował, wznosił się lekko do góry. Byłem w takim szoku, że nawet nie zwróciłem na to uwagi. Podświadomie zacząłem manewrować. Ostatnie co pamiętam to drzewo. Wielkie drzewo które nagle pojawiło mi się przed oczyma.
Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRIAL" o łącznej mocy ~0.17$. Zasady otrzymywania głosu z triala @sp-group-up znajdziesz w ostatnim raporcie tygodniowym z działalności @sp-group, w zakładce PROJEKTY.
@wadera
Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD