1.Rozdział 26

in #polish4 years ago

Evin otworzył oczy. Było jeszcze ciemno, ale na wchodzie widniała już lekko jasna łuna zwiastująca nadejście nowego dnia. Chłopak powoli wstał i założył ubranie. Od razu skierował się do stajni, by osiodłać swojego konia. Zwierzę na jego widok zarżało cicho. Evin zarzucił siodło na jego grzbiet i zacisnął popręgi pod jego brzuchem. Potem odszukał pochwę ze swoim mieczem i przypiął go do pasa. W rękawach kurty ukrył dwa sztylety.
Kiedy był już gotowy, pobiegł jeszcze do pokoju, który zajmowały jego siostry, by się z nimi pożegnać. Nie przeczuwał najgorszych scenariuszy, ale nigdy nic nie wiadomo… Mogło się okazać, że są to ich ostatnie wspólne chwile.
Potem udał się również do Gerata i powtórzył mu to samo o podróży do Librey, co mówił poprzedniego wieczora. W końcu wrócił do swojego wierzchowca i wskoczył na jego grzbiet i udał się z powrotem na północ do Inmaru.
Po kilku godzinach dotarł do miasteczka. Tym razem nie zakrywał twarzy. Kierował się prosto na targ. Było to jedno z ulubionych miejsc Branna i Evin wiedział, że tam najprawdopodobniej go znajdzie.
Kiedy chłopak przemierzał drogi Inmaru, ludzie kierujący się na targ wskazywali go sobie nawzajem palcami i coś do siebie szeptali. Evin usłyszał nawet kilka razy swoje imię. W końcu dotarł na targ. Chłopak zeskoczył z konia i stanął na środku placu, który powoli zapełniał się ludźmi. Rozejrzał się. Nigdzie nie widział swojego wroga.
— Brann! — zawołał.
Kilka twarzy obróciło się w jego stronę i widząc Evina, zamarło. Tymczasem chłopak wołał dalej:
— Brann! Czekam na ciebie! Wyłaź tchórzu!
Wreszcie po kilku chwilach z tłumu wyłonił się Brann. Stanął przed Evinem i uśmiechnął się do niego. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy chłopak dostrzegł cienką, białą bliznę na policzku Evina, która przypomniała mu o tym dniu, w którym ostrze jego miecza dosięgło twarzy jego przeciwnika.
— Evin! — zawołał Brann udając radość. — Jak dobrze cię widzieć! Już myślałem, że zaginałeś, albo, że stałeś się kolacją śnieżków…
— Domyślam się, że tobie byłoby to na rękę — zauważył Evin.
— Nie ukrywam, że tak. — Brann pokiwał głową nadal się uśmiechając.
— Morderca — wysyczał Evin przez zaciśnięte zęby.
— Nie wiem, o czym mówisz! — Brann udał zdziwienie.
— A mi się wydaje, że bardzo dobrze wiesz! — zawołał Evin i wyciągając miecz zaatakował. Brann w ostatniej chwili dobył swojej broni i zasłonił się nią.
Kilka domów dalej od targu w jednym z okien stała dziewczyna i przyglądała się całej sytuacji. Malia obserwowała wszystko z pokoju, w którym zamknęła ją matka Branna. Miała stamtąd świetny widok na targ, mimo, że dom wybudowany był kilkadziesiąt metrów od głównego placu. Dziewczyna widziała zmagania dwóch chłopaków. Branna i Evina. Wbijała spojrzenie w Evina. Jak bardzo chciała pobiec do niego, przytulić się, opowiedzieć o tych wszystkich okropnościach, które ją spotkały od momentu, kiedy ostatnio się widzieli. Kiedy to było? Prawie pół roku temu…
Evin z łatwością bronił się przed atakami Branna i zadawał uderzenia. Pilnował się jednak. Kiedy ostatnio walczyli ze sobą miał przewagę wynikającą z tego, że mógł zaskoczyć swojego przeciwnika, teraz jednak od tamtego dnia minęło prawie pół roku. Mimo, że Evin wciąż dysponował elementem zaskoczenia, bo w czasie swojej podróży wiele się nauczył, wiedział, że przez to pół roku Brann też nie próżnował.
Chłopak, mimo wściekłości, jaka przepełniała całe jego ciało, próbował nie dopuścić tych uczuć do głosu. Musiał starannie wymierzać uderzenia i nie chciał dawać satysfakcji Brannowi, że to, co jego były przyjaciel zrobił, aż tak bardzo na niego wpłynęło. Gdyby poddał się emocjom, mógłby zacząć popełniać błędy, a na to nie mógł sobie pozwolić…
Brann widział jednak jak się sprawy mają. Dobrze wiedział, jak wielką miłością Evin darzy swoją rodzinę i Malię. Wiedział, że kiedy chłopak dowiedział się o tym, co ich wszystkich spotkało, na pewno nie był spokojny. Widział w oczach Evina tą bezgraniczną nienawiść.
W końcu po długich zmaganiach Brannowi udało się wreszcie wytrącić Evinowi miecz z ręki. Kiedy tylko do tego doszło, z otaczającego chłopców tłumu wyszło dwóch silnie zbudowanych mężczyzn. Podeszli do Evina i łapiąc go za ręce pozbawili go wszelkiej innej broni, którą chłopak dysponował i unieruchomili go tak, że w razie czego, nie mógł się bronić.
Brann odrzucił swój dwuręczny miecz na bok i z kpiącym uśmiechem podszedł do Evina. Chłopak nie odrywał od niego spojrzenia. Mimo, że był unieruchomiony przez dwóch osiłków, patrzył Brannowi wyzywająco w oczy. Nie bał się śmierci, jedyne czego się bał, to to, co stanie się z Geratem i jego siostrami, kiedy jego zabraknie. Oczywiście Gerat jest już świetnym myśliwym, ale wciąż brakuje mu doświadczenia…
— Chciałbym ci coś pokazać — powiedział Brann podchodząc do Evina.
Chłopak nie zareagował, tylko wciąż w milczeniu patrzył na swojego przeciwnika. Tymczasem Brann chwycił Evina za brodę i odwrócił jego głowę w prawo. W pierwszej chwili chłopak nie wiedział, o co chodzi, ale wtedy w jednym z okien dostrzegł ją… Malię. Szarpnął się, chcąc uwolnić się z niedźwiedzich uchwytów sług Branna. Chłopak zaśmiał się.
— Wiesz, jutro się pobierzemy, cieszysz się? Ja bardzo… Mieliśmy wziąć ślub za miesiąc, ale po co z tym czekać… — Znów zaśmiał się i wciąż z uśmiechem uderzył z całych sił Evina w twarz. Potem jeszcze raz i jeszcze raz.
Malia stała przy oknie i patrzyła z przerażeniem na to, co właśnie działo się na placu. Nie mogła uwierzyć, że Brann aż tak bardzo boi się przegrać z Evinem, że postąpił tak żałośnie. Dziewczyna wiedziała, że chłopak bał się Evina. Po tym, co zrobił z jego rodziną… właściwie Malia nawet mu się nie dziwiła… wiedziała też, że cała ta historia może mieć tylko jedno rozwiązanie…
Tymczasem, kilkanaście metrów od targu na jedno z wyższych drzew próbował wdrapać się Gerat. Chłopiec nie zastosował się do poleceń starszego brata i kiedy Evin wyruszył do Inmaru odczekał kilkanaście minut i podążył za nim. Miał co do tego wszystkiego, co robił starszy chłopak złe przeczucia i postanowił jednak pomóc bratu.
W końcu udało mu się dotrzeć do miejsca, gdzie gałęzie drzewa wyrastały na wszystkie strony. Wybrał tę, która sięgała najwyżej i wspiął się na nią. Chłopiec świetnie wybrał drzewo. Miał z niego idealny widok na targ i to, co się na nim działo.
Gerat przez chwilę obserwował sytuację w jakiej znajdował się Evin. Jakichś dwóch osiłków trzymało go mocno, a Brann okładał go pięściami. Chłopiec widząc to ściągnął szubko z pleców łuk, który zabrał ze sobą i wyciągnął strzałę z kołczanu. W pośpiechu nie chwycił jej wystarczająco mocno i strzała wypadła mu z ręki i spadła na ziemię wbijając się grotem w śnieg. Gerat zerknął na targ. Spostrzegł, że Brann stoi nad Evinem i trzymając w górze rękę ściska w niej jakiś przedmiot, który odbijał światło południowego słońca. Chłopiec od razu domyślił się, że jest to sztylet, albo jakiś inny przedmiot w tym rodzaju. Widząc, że Brann bierze zamach, Gerat wyciągnął szybko kolejną strzałę z kołczanu i w tej samej chwili określił tor lotu pocisku, odległość, wziął pod uwagę wiatr i ciężkość strzały, tak jak uczył go starszy brat. Założył strzałę na cięciwę i wypuścił ją. Nie czekał, aż dosięgnie celu. Zamiast tego posłał w tę samą stronę jeszcze dwie strzały. Już kiedy wypuszczał pierwszą strzałę, wiedział, że mimo najszczerszych chęci spóźnił się… nie czekał by sprawdzić efekt swojego ataku, od razu zszedł z drzewa i biegiem ruszył na targ.
W tym samym momencie, kiedy Evin poczuł wszechogarniający ból, kiedy Brann wbijał sztylet w jego klatkę piersiową zauważył, jak nagle twarz chłopaka zmienia się z tryumfującej w zaskoczoną, a sekundę później przez jego tors przeszła strzała. Brann padł na ziemię. Z jego pleców sterczały jeszcze dwie inne. Evin jękną cicho i padł na ziemię. Domyślił się, że to sprawka jego młodszego brata. Chłopak czół się słaby. Nawet gdyby chciał się podnieść, nie dałby rady. Nie miał nawet siły by podnieść głowę i zobaczyć, co się wokół niego dzieje. Nagle spostrzegł, że ktoś się nad nim pochyla. Rozpoznał twarz Gerata.
— Evin! — zawołał chłopiec. — Wstawaj! Musimy jechać do Librey! — wołał.
Evin jednak pokręcił głową.
— Nie — mruknął. — Ja już nigdzie nie pojadę… — powiedział słabym głosem.
— Ale co ty mówisz! Evin! Nie wygłupiaj się! Wstawaj! Nie poradzę sobie bez ciebie! — Gerat spróbował podnieść brata.
— Oczywiście, że sobie poradzisz… przecież jesteś świetnym wojownikiem i dobrze się opiekujesz siostrami… Młody, nie mówiłem ci tego wcześniej, ale jestem naprawdę dumny z ciebie… i kocham cię, braciszku… — Evin znów jęknął.
Gerat rozejrzał się dookoła patrząc na twarze zebranych wokół ludzi.
— Pomóżcie mi! — zawołał.
Nikt jednak nie kwapił się do tego. Wszyscy wiedzieli, że śmierć Branna była zasługą Gerata i Evina i wszyscy bali się przywódcy Oświeconych, który był jego ojcem. Chcąc uniknąć jego gniewu, nie chcieli pomóc braciom.
— Ja ci pomogę!
Nagle Gerat usłyszał obok siebie dobrze znany głos. Obok niego przykucnęła Malia. Udało jej się uwolnić z domu Branna. Kiedy niczego nieświadoma matka chłopaka przyszła do pokoju dziewczyny z posiłkiem, Malia odepchnęła ją na bok i korzystając z otwartych drzwi, wybiegła na korytarz, a potem na dwór i dotarła na targ.
— Malina? — zapytał Evin.
— Tak, to ja. — Dziewczyna pochyliła się nad chłopakiem i przytuliła go. Pocałowała go kilka razy w usta. Potem popatrzyła mu w oczy.
— Wszystko będzie dobrze. Zaraz cię stąd zabierzemy.
Evin pokręcił głową.
— Nie… Nie możecie mi już pomóc. Zabierajcie się stąd! Idziecie do Jaydena! On wam pomoże. — Chłopak czuł, jak coraz szybciej opuszczają go resztki sił, jakie jeszcze mu do tej pory pozostawały i robiło mu się coraz zimniej, a ból wciąż nie ustawał.
— Evin! Proszę cię… — Gerat nawet nie próbował powstrzymywać łez.
— Idźcie… Gerat… zaopiekuj się dziewczynami i Malią… Teraz musisz zająć moje miejsce… Wierzę w ciebie braciszku, poradzisz sobie. — Chłopak z trudem przełknął ślinę. Ciężko mu się oddychało. — Malia… Malia… Nigdy nie chciałem, żeby do tego doszło… Wiesz… Malina… Kocham cię.
Dziewczyna oparła czoło o czoło chłopaka. Pocałowała go.
— Wiem, ja też cię kocham — powiedziała przez łzy.
Evin uśmiechnął się do niej. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie miał już siły. Powieki coraz bardziej mu ciążyły i czuł, że ogarnia go ciemność. Wszystko stawało się coraz mniej wyraźne. Nawet ból jakby trochę stępiał. W końcu Evin już nic nie czuł, a ciemność, która go ogarnęła, miała mu już towarzyszyć na zawsze.
Gerat zacisnął rękę na kurtce brata. Wiedział, że to już koniec, że Evin nie żyje, ale nie chciał go zostawiać. Nagle usłyszał czyjeś krzyki i szczęk oręża. Drogą na targ zbliżali się jacyś ludzie.
— Malia? — Chłopiec wyrwał dziewczynę z rozpaczy.
Malia popatrzyła na niego pytająco i w tej samej chwili dotarło do niej, to samo, co wcześniej do chłopca. Drogą w ich stronę zbliżał się zbrojny odział, który prawdopodobnie z rozkazu Larsa miał ich pojmać.
— Malia! — zawołał Gerat. — Musimy iść!
Dziewczyna popatrzyła na nieruchome ciało Evina i zawołała:
— Przecież nie możemy go tu tak zostawić!
— Malia! Ja też tego nie chcę, ale musimy, inaczej my też zginiemy! — Chwycił dziewczynę za ramię i pociągnął w stronę drugiej drogi wylotowej z targu. Po drodze złapał miecz Branna, który leżał obok. Miał do tej pory przy sobie tylko łuk i strzały. Gdyby przyszło mu się zmierzyć z żołnierzami tylko dysponując nimi, miałby marne szanse, miecz zawsze był lepszy, a Gerat postanowił należycie wypełnić ostatnią wolę brata. Będzie odważny i zaprowadzi Malię i siostry bezpiecznie do Librey, choćby miał sam przypłacić to własnym życiem...

stem405112020.jpg

SOUNDTRACK