Hi, guys. This time I post here my old article from 2013 when Janet Yellen replaced Ben Bernanke as the FED governor. Hope you will enjoy it. In a short period of time you will find here finally an article in english.
„Zaczęła bić na alarm w sprawie rynku nieruchomości i ekscesów rynków finansowych, zanim inni spostrzegli, że nadchodzi załamanie” - powiedział Barrack Obama, mianując 4 X 2013 r. prof. Janet Yellen na szefową amerykańskiego banku centralnego, czyli Rezerwy Federalnej.
„Byliście pierwszymi, którzy w sposób otwarty napiętnowali system dyktatury” mówił Aleksander Kwaśniewski do Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, gdy wręczał im w 1998 r. Ordery Orła Białego.
Nikogo dziś nie dziwi, że politycy często tworzą własne wersjie historii. Nie to stanowi szczególnego zagrożenia, szczególnie gdy istnieją media, które mogą to dziejopisarstwo obnażyć oraz ośmieszyć. Problematycznie zaczyna robić się dopiero, gdy podejmują one tę polityczną narrację, a niebezpiecznie, gdy czynią to – niczym pożyteczni idioci – bezrefleksyjnie.
W przypadku elekcji Janet Yellen media w Polsce zagrały unisono. Każdy z tekstów, które ukazały się w Polityce, Neewsweaku, Do Rzeczy i Uważam Rze (odpowiednio: Andrzeja Lubowskiego, Miłosza Węgleckiego, Krzysztofa Masłonia oraz Marii Rajcy) można by opublikować w dowolnym z tych tytułów, pod dowolnym nazwiskiem – czytelnicy na niczym by się nie poznali.
Podkreślano więc ogromną wiedzę Yellen i jej zawodowe doświadczenie, małżeństwo z noblistą, przynależność do frakcji „gołębi” (którzy za cel polityki monetarnej uznają walkę z bezrobociem), keynesizm, a jednym zdaniem zbywano zazwyczaj rzekomy kontrargument jej przeciwników – potencjalne zagrożenie inflacją.
Polskie dziennikarstwo, od prawa do lewa, obnażyło tym samym swoją prowincjonalność. Nie było ono w stanie sięgnąć po żadne treści, które odbiegałyby od zachodniego mainstreamu myśli ekonomicznej. Odniosłem wrażenie, że publikacje te powstały, bo bankowość centralna jest teraz trendy i wstyd byłoby – z ich punktu widzenia – nie napisać niczego na ten temat, nawet jeżeli nie miało się niczego do napisania. Zresztą nie jest to pierwszy taki przypadek – swojego czasu swoją powierzchownością zaskoczył mnie chociażby tekst Marka Magierowskiego o polityce gospodarczej Japonii pod wodzą premiera Abe, który ukazał się na łamach Do Rzeczy. Zważywszy na to, że na krajowym podwórku, tzw. prawicowi publicyści na każdym kroku odżegnują się od „mętnego nurtu”, jest to na swój sposób zabawne.
Wracając do tematu nowej szefowej FED – nie dane nam było dowiedzieć się, że Barrack Obama płótł trzy po trzy, gdyż zarówno politycy, tacy jak Ron Paul, jak i ekonomiści, np. Paul Schiff, przewidywali bańkę spekulacyjną i nadchodzący kryzys o wiele wcześniej niż pani Yellen. Nie napomknięto również, że wg tez takich ekonomistów jak Ludwig von Mises, Friedrich von Hayek czy Murray Rothbard, krach na rynku nieruchomości był rzeczą tak pewną, jak wchody i zachody słońca, ponieważ i tu, i tu mamy do czynienia z procesami cyklicznymi. W tym pierwszym przypadku mowa oczywiście o cyklu koniunkturalnym, właściwym dla gospodarek napędzanych pieniądzem fiducjarnym, którego ostatnią fazą, poprzedzającą załamanie gospodarcze, jest właśnie boom na rynku nieruchomości.
Zapomniano napisać również, że to doktryna, którą wyznaje Janet Yellen, doprowadziła do powstania w 1913 r. FED – instytucji, której celem było i jest utrzymanie stabilnych ceł oraz zapobieganie załamaniom gospodarki. Od tego czasu USA doświadczyły niemal 2500% inflacji cenowej oraz 18 recesji.
Krzysztof Masłoń wysnuł za to hipotezę, że polityka Bena Bernanke'ego być może uratowała świat przed „prawdziwą” recesją. Mowa tu o tym samym Benie Bernanke, który w trakcie swojej kadencji dokonał co najmniej 5 radykalnych zwrotów w polityce FED, sięgając nawet ku teoriom, które własnoręcznie niegdyś obalił.
Maria Rajca przytoczyła natomiast artykuł z „Economist” w celu opisania „nowego keynesizmu” – doktryny wyznawanej przez panią Yellen (jest „optyką, poprzez którą większość banków centralnych patrzy teraz na świat”). Nie napisała tylko, czym różni się on od „starego keynesizmu”. Różni się mianowicie kilkoma równaniami opisującymi... no właśnie, co? Relacje między fluktuacjami stóp procentowych a poziomem inwestycji? Dostęp inwestorów do informacji o rynku nieruchomości w pryzmacie oprocentowania rządowych papierów wartościowych przy uwzględnieniu potencjalnej zmiany stopy bankowej rezerwy obowiązkowej? Wpływ spożycia napojów gazowanych na rentowność krótkoterminowych obligacji na rynkach zbożowych Afryki?
Te równania mają, drodzy Państwo, opisywać nas. Mają przepowiadać, ile pieniędzy wydamy dzisiaj w supermarkecie, albo to, czy na narty pojedziemy w przyszłym roku do Austrii, czy też na Słowację. Innymi słowy: są bez sensu.
Zastosowanie metod matematycznych oraz statystyki w nauce nieprzyrodniczej, jaką jest ekonomia, oznacza, że w pewnym momencie ekonometrycy stają przed koniecznością policzenia tego, czy ktoś jest sprawnym przedsiębiorcą, lub np. w jakim stopniu zmieniły się preferencje konsumentów. Wymusza to również brak całościowego obrazu gospodarki, spotęgowany wtłaczanymi od najwcześniejszych etapów nauki, zupełnie arbitralnymi podziałami na mikro- oraz makroekonomię i miriadami pomniejszych, nienaturalnych klasyfikacji. Efektem jest to, co określamy zbiorczym mianem „keynesizmu”.
Jednak przyjęcie optyki chociaż w pewnym stopniu krytycznej wobec nominacji Yellen przekraczało możliwości naszych rodzimych publicystów.
Cóż, z każdej sytuacji można wyciągnąć jakieś „plusy dodatnie”. Skoro fakt istnienia instytucji finansowych w końcu zaczął przebijać się do świadomości dziennikarzy, a więc – prawdopodobnie – również ich czytelników, być może z czasem upowszechni się również realna wiedza na ten temat. A jest to wiedza, która może silnie wzruszyć każdy światopogląd.
Niesamowite, jak potrafisz zaciekawić czytelnika! Czekam na więcej!
chyba dorobiłem się tu pierwszej fanki ;)
Super, lubie czytać takie wpisy. Zawsze się można czegoś nowego nauczyć.
Czy nie masz wrażenia, że niewiele się zmieniło w tej kwestii? Odnosze wrażenie, że cały czas czuć wpływ kapitału na to co piszą polskojezyczne gazety
Potwierdzam, jeśli chodzi o analizę ekonomiczną, w Polsce wciąż jak w lesie