Przymus pojawia się wtedy, gdy naruszona zostaje czyjaś własność wbrew woli drugiej strony bądź gdy jedna ze stron stosuje groźbę użycia siły, jeśli druga strona nie będzie postępowała ze sobą i ze swoją własność w sposób zgodny z żądaniami grożącego, mimo iż swoim działaniem nie wyrządziła mu żadnej krzywdy, i mimo iż nie naruszyła w żaden sposób jego własności.
Przykład jest abstrakcyjny i nietrafiony chociażby z tego powodu, że jeśli nie ma państwowych regulacji ograniczających rynek i tworzących sztuczne bariery wejścia, to na takim terenie każdy może sam zostać przedsiębiorcą, tworzyć własny biznes lub poszukiwać okazji zarobkowych w innym miejscu. A nawet jeśli opisana sytuacja miałaby miejsce, to w rozwijającej się gospodarce mamy tendencje deflacyjne i akumulację kapitału prowadzącą do inwestycji w dobra kapitałowe wyższych rzędów, w związku z czym konieczność pracy przez 7 dni w tygodniu wydaje się co najwyżej stanem mocno przejściowym i tymczasowym.
Poza tym, nie znam ANI JEDNEGO przykładu sytuacji, która pasowałaby do takiego opisu, zatem jest on jedynie wydumaną konstrukcją teoretyczną, niewystępującą w warunkach rynkowych, a co najwyżej w warunkach rynku regulowanego.
Jestem przeciwnikiem utylitaryzmu, to pierwsze. Po drugie, nie da się zmierzyć "optymalności", o której mówisz, ponieważ nie da się intersubiektywnie porównywać preferencji jednostek. Dlatego też każda taka ocena "optymalności" będzie co najwyżej subiektywną oceną oceniającego.
Odgórna regulacja zawsze wiąże się wpierw z działaniem moralnie złym, a zatem nawet jeśli - co mało prawdopodobne - doprowadziłaby do "czegoś dobrego", wpierw musiałaby wyrównać wcześniej wyrządzone szkody. Wolałbym jednak, by do tego nie dochodziło.