Byt, niebyt, planowanie - trzy wartości ontologiczne. Mieliśmy dziś z @foggymeadow jechać na Śląsk, ale plany trzeba było zmodyfikować bo życzenia „zdrowych Świąt” nie dotarły do mojego rodzinnego domu. Zostaliśmy więc trochę dłużej na Podkarpaciu i korzystając z pogodnego popołudnia wybraliśmy się do Łańcuta.
Łańcut słynie z zamku należącego najpierw do Lubomirskich, potem do Potockich. W pierwszej połowie XVII wieku twierdza została rozbudowana i ufortyfikowana. I to dość solidnie bo oparła się zarówno Szwedom jak i Siedmiogrodzianinom w smutnych czasach tzw. „potopu”.
W samym zamku nigdy nie byłem, ale wiele o nim słyszałem. Ponoć podczas wizyt można cofnąć się w czasie. Do PRL-u. Bo każą zakładać kapcie. Byłem za to raz w przypałacowych ogrodach, które są zasługą ostatniej z łańcuckich Lubomirskich (Izabeli). Ona to pod koniec XVIII wieku zamieniła ziemne fortyfikacje na ogrody właśnie. Dziś odwiedziłem je po raz drugi. Jako że hajs musi się zgadzać, to najpierw musiałem pójść do automatu biletowego kupić bilety (normalny 2 PLN, ulgowy 1 PLN). Te musiałem zeskanować przy bramkach, które po wczytaniu kodu kreskowego otwarły się. Pełna automatyzacja.
Ogród przykryty śnieżną pierzyną wyglądał bajkowo. Ludzi niewiele. Jedyny minus tej pory roku to zasłonięte (zabite dechami) rzeźby. Cóż, coś za coś…