Moje Narkotyki, odc. 2, Stare Miasto, cz.1

in #polish4 years ago (edited)

Nigdy nie wyjechałem z Krakowa, przynajmniej w innym celu niż wakacje.
Zupełnie nie wiem z jakiego powodu, choć gdy ktoś mnie o to pyta potrafię podać niezliczoną ilość przyczyn. Nie potrafię też powiedzieć, czy chciałbym spędzić całe życie w rodzinnym mieście, wiem tylko tyle, że chciałbym tu umrzeć.

Nigdzie indziej, tylko w Krakowie.

Błąkam się po ulicach tego miasta i odnajduję w nim całe swoje życie. Każda barwa, każdy odcień słonecznych promieni, zapachy i dźwięki, których tutaj doświadczam, niosą z sobą niezmierzony bagaż skojarzeń, walizki pełne wspomnień, które z umiarkowanym optymizmem noszę każdego dnia, dokładając do nich kolejne klisze.

skanowanie0067.jpg

Czasami mam wrażenie, że to właśnie Kraków nie pozwala mi oderwać się od przeszłości i brać głębokich oddechów z poczuciem, że każdy z nich jest nowy, niepowtarzalny, bardziej z jutra, niż z wczoraj. Bardziej z przyszłości, niż z tych niezliczonych ciągów pokoleń, które szepczą mi do ucha swoje nieprzyzwoite fantazje. Mam swoje szlaki, ulubione ulice i trasy, którymi przemierzam to miasto, tak jakbym szedł przez swoje życie i wokół widział porozklejane na afiszach pocztówki z przeszłości.

Ulica Batorego rozświetlona w krwawiącym pomarańczu jesiennego słońca u schyłku popołudnia.
Ślina pod językiem nabiera kwaśnego, metalicznego posmaku. Obraz na krawędziach oczu faluje, jak rozgrzane powietrze nad karoseriami zaparkowanych samochodów. W oficynie jednej z kamienic mieszkali moi dziadkowie, do których, jeszcze nie tak dawno temu, zjeżdżaliśmy się całą rodziną w każdą niedzielę na obiad. Imieniny babci, sześćdziesiąta rocznica ślubu, Boże Ciało, na które pomagałem przystroić bramę i inne okazje sprawiały, że bywałem tam często. W końcu, kiedy przyszło mi uczyć się w gimnazjum na Studenckiej, to na Batorego była moja bezpieczna przystań do której zawsze mogłem przybić na herbatę podawaną w szklance w metalowym koszyczku, drzemkę czy niezobowiązującą rozmowę.

skanowanie0294.jpg

Nie wiem kiedy pokochałem Stare Miasto tak naprawdę, jak kocha się posadzone przez siebie drzewo czy nigdy nieopublikowany wiersz, w którym zawiera się więcej emocji, niż w wielotomowym dzienniku.
Być może stało się to wtedy, kiedy, już na studiach, pomieszkiwałem na Batorego i opiekowałem się Babcią.

W mgliste listopadowe noce, upijałem się winem i o północy słuchałem z balkonu hejnału mariackiego, jakbym słuchał modlitwy. Żyłem w centrum tysiącletniego miasta, czy jakby tam go liczyć z Czechami na Wawelu czy nie, i nic nie mogło być zwyczajne. Pamiętam, że opowiadałem wtedy znajomym, że już za Franciszka Józefa, specjalnym cesarskim edyktem, nakazano mieszkańcom Krakowa, by wysokosufitowe mieszkania oświetlane być mogły tylko świecami lub ledwo żarzącymi się żarówkami, bo w istocie tak było. Mieszkańcy nie ulegli ledowej rewolucji i pozostali przy swoich ogarkach, w skąpym świetle których, rozwiązywali krzyżówki i zaczytywali się w pożółkłych stronicach swoich żyć.

Kamera umieszczona w lewym kącie sufitu wykonuje nieznaczne zbliżenie. Siedzę przy stoliku ze szklanką herbaty. Nie słodzę, a pomimo to, wystająca łyżeczka wbija mi się w policzek.
– Na trzy litery. Miejsce, którego każdy pragnie – pytam babci. Słowa dochodzące zza kotary, coraz to stają się głośniejsze, raz to znowu ledwo słyszalne. Światło żarówki rozbija się w pryzmacie kryształowej popielniczki i na ścianie tańczą fokstrota wszystkie odcienie fioletów i czerwieni.
– Dom – odpowiada pewny siebie, zawadiacki głos kobiety, która przeżyła dostatecznie wiele, żeby wierzyć jej na słowo. Obok stolika, na ścianie, wisi obraz Jezusa Miłosiernego. Z jego rozdartego serca wylewa się oślepiający blask bieli i czerwieni, który we fraktalicznym wirowaniu oplata mnie bukietami czerwonych maków i pawich piór. Cięcie.

20191013_132526.jpg

Na Batorego bywały takie noce, że można było usłyszeć zapowiedzi z dworca kolejowego, z klasztoru Karmelitów cichy szmer palców przesuwających paciorki różańca. Wtedy zakochałem się też w Kościele Zmartwychwstańców na Łobzowskiej i marzyłem, żeby kiedyś śpiewać tam wraz z zaawansowanymi emerytami, kolędy na pasterce i nieść je przez te dwie ulice do swojego mieszkania na Batorego, w którym dziadkowie mieszkali od początku lat 50., i w którym wychował się mój ojciec, mój stryj i moja ciotka.

Kiedy mieszkałem u Babci i trafiały się dobre niedziele, prowadziłem ją do kościoła Karmelitów, a po drodze kłaniali nam się ludzie, których poznała przez to niepełne stulecie swojego życia. Czułem wtedy, że wszyscy jesteśmy częścią tego miasta, w którym czas tak naprawdę nie płynie i w każdej chwili mógłbym pożyczyć od dziadka dużego fiata i jechać na „fajfy” do Fenixa, podrywać dziewczyny na skórzaną kurtkę ze Szwecji. W którym wszystko było tak nadzwyczajne, że w końcu nic nadzwyczajne nie było i nikogo nie dziwił fakt, że po jednym z Białych Marszy, mój Stryjek uciekając przez ZOMO, zgubił jednego z drewniaków, które z dumą przywiózł zza granicy, a za którym tak tęsknił, że po całym mieście rozwieszał ogłoszenia, oferując znalazcy buta, nagrodę.

20191013_133357.jpg

Ja i Kraków jesteśmy jak te dwa stare, niezmęczalne konie, co chodząc często jakimiś wertepami osobno, spotykają się raz po raz na prostym gościńcu swego trwania, by przywitać się nieustępliwym wzrokiem i stanąć razem do ciągnięcia tego samego smutku. Stare cmentarze, stare mieszkania i stęchły zapach futer przeżartych przez mole. Siedemdziesiąt latach modlitw, łez smutku i radości, które wraz z zapachem niedzielnego rosołu, wsiąkły w tynk i liche ściany. Ludzie nie wierzą w uduchowienie materii, w niepowtarzalność miejsc i posłannictwo dziedzictwa. A mówią przecież, że to byty kształtuje świadomość, materia formuje ducha.

Odurzający zapach lilii prowadzi myśl przez zakamarki świadomości, by w końcu rozpuścić się pod językiem jak landrynka. Osiemdziesięcioletni ministrant u Zmartwychwstańców, potrząsa dzwonkami na podniesienie.
– Na sześć liter. Ucieczka strapionych.
– Pan Bóg.
– Wódka nie pasuje, może Kraków?

20201108_160028.jpg

Sort:  

Ty pisz o Krakowie, a ja będę robił zdjęcia polaroidem.

Piękny tekst, dziękuję :)

To ja dziękuję za lekturę!