Lato 1990. Nowy komiks w kiosku przyciąga wzrok, jednak wysoka cena sprawia, że wracam do domu z pustymi rękami. Kilka dni później udaje się wreszcie namówić rodziców i idziemy! A tu niespodzianka... "Spajdermena" nie ma, jest Pogromca! Wziąłem, co było i czekałem cierpliwie na następny numer, którego już nie przegapiłem. Tak jak kolejnych, aż do smutnego końca Tm-Semic.
Tak rozpoczęła się moja pierwsza przygoda z komiksami Marvela, zwłaszcza że Spider-Manem. Dzięki Hachette mam teraz szansę zapoznać się z pierwszymi numerami najbardziej znanych serii z lat sześćdziesiątych. I znów startujemy od perypetii Petera Parkera. Mamy tu ugryzienie pająka, śmierć wujka Bena i motto o wielkiej odpowiedzialności idącej w parze z wielką mocą. Każdy zeszyt to starcie z nowym przeciwnikiem - Kameleon, Sęp, Doctor Octopus czy Doctor Doom wraz ze swoimi epickimi monologami uprzykrzają życie Pajączka.
Klasyczne historie duetu Stan Lee/Steve Ditko w twardej oprawie, z kilkoma stronami dodatków i dość zabawnym tłumaczeniem, pasującym do klimatu opowieści. Komiks, którego nam brakowało.