W czasach kiedy byłem dużo młodszy i dużo głupszy niż dzisiaj Steven Seagal był jednym z moich bohaterów. Jednym z panteonu herosów ery VHS, z których większość wciąż wspominam z sentymentem. Nie dotyczy to jednak Seagala.
Od lat znany jest głównie ze skandali obyczajowych i przyjaźni ze wschodnimi przywódcami, co zwłaszcza w ostatnich miesiącach chwały mu nie może przynosić.
Okazuje się, że równolegle aktor płodzi jeden film za drugim. Fatalny scenariusz, akcja w Europie wschodniej lub w Azji i Seagal, "grający" cały czas tę samą postać to charakterystyczne cechy tych produkcji. Nie inaczej jest z "Zabić Salazara".
W tym konkretnym przypadku akcja dotyczy grupy agentów, których zadaniem jest ochrona zeznającego dilera narkotyków w rumuńskim hotelu. A później mamy już absurdalne pomysły twórców i finałową "walkę" podstarzałego aktora.
Krótko mówiąc - nie polecam.
Moja ocena 2/10.
To może być ciekawa seria :> czekam z ciekawością na kolejne recenzje gniotów ;)
@tipu curate 2
Upvoted 👌 (Mana: 0/71) Liquid rewards.