Jeśli strony dobrowolnie zgadzają się na wynegocjowane warunki, nie widzę powodu, by miał w taki kontrakt ingerować podmiot trzeci.
Często nie widać na pierwszy rzut oka, że to co dobrowolne, jest wymuszone. Ciężką sytuacją na rynku pracy, ciężką sytuacją pracownika który jest zmuszony zgodzić się na takie warunki i tak dalej. Nie bronię tutaj zakazu handlu w niedzielę, to bardziej takie ogólny argument odnośnie ingerowania w umowy przez państwo.
Widzę, że @crazyasshole też ten temat poruszył i mu odpisałeś. Oczywiście, nie jest to tym samym co "niewolnictwo", jak niektórzy hucznie i populistycznie krzyczą :) Ale patrząc na perspektywę całego społeczeństwa, na pewno możemy mieć do czynienia ze zjawiskiem swego rodzaju przymusu, które może być negatywne nie tylko dla pojedynczych jednostek, ale i całego społeczeństwa właśnie. Dlatego uważam, że czasem ingerencja (odpowiednia regulacja) jest usprawiedliwiona.
Albo mówimy o "swego rodzaju", albo o konkretnie zdefiniowanych działaniach. "Swego rodzaju przymusem" można by określić dosłownie wszystko, zatem tego rodzaju narzędzie analityczne jest kompletnie bezużyteczne.
Okoliczności i warunki, w tym okoliczności i warunki zawarcia danego kontraktu, nie są synonimem przymusu.
Dla mnie jedyną usprawiedliwioną regulacją jest regulacja oddolna i dobrowolna oparta na zasadzie poszanowania prawa własności, a zatem regulacja rynkowa.
Oczywiście, można być precyzyjnym bardziej. Nie byłem precyzyjny, gdyż uznałem, że komentarz ten tylko ogólnie przedstawia problematykę i argumentację. Życie zero jedynkowe nie jest, pewnie, że wszystko można by nazwać swego rodzaju przymusem, ale gdzieś granicę postawić można, niekoniecznie zero jedynkowo, czyli albo "o umowie decydują tylko dwie strony" albo "państwo kontroluje wszystko", można ją postawić gdzieś pomiędzy. I pewnie, że ta granica nie będzie wyliczona matematycznie, będzie umowna, ale według mnie lepiej umowna niż żadna (zero jedynkowa).
Bardziej konkretnym, choć abstrakcyjnym przykładem niech będzie więc sytuacja w której państwo nie reguluje umów o pracę i mamy jakiś region w którym jest duże bezrobocie. Wszyscy pracodawcy oferują czas pracy 7 dni w tygodniu, żadnego wolnego. Skutkuje to społeczeństwem które nie jest zdrowe z racji na wyniszczającą pracę, w której są wypadki przy pracy przez przemęczonych pracowników, w którym rodzice nie mają czasu dla dzieci gdyż muszą pracować 7 dni w tygodniu - generalnie długoterminowo niekorzystnie efekty.
Dlaczego ten przykład jest abstrakcyjny? Bo obecnie takiej sytuacji nie mamy, gdyż państwo wprowadziło maksymalny czas pracy, przysługujący ludziom urlop etc.
Pytanie, czy taka regulacja zawsze da optymalny efekt (pod jakimkolwiek kątem - gospodarki, stanu społeczeństwa, środowiska)? Czy może nawet jak czasami nie da optymalnych efektów, to i tak popierasz taki stan rzeczy, bo "dla zasady" nie powinno się od tego stanu rzeczy odstępować (stosując regulacje odgórne), zasada wolności jest złota, nawet jeśli wydaje nam się, że regulacje odgórne zrobią coś dobrego?
Przymus pojawia się wtedy, gdy naruszona zostaje czyjaś własność wbrew woli drugiej strony bądź gdy jedna ze stron stosuje groźbę użycia siły, jeśli druga strona nie będzie postępowała ze sobą i ze swoją własność w sposób zgodny z żądaniami grożącego, mimo iż swoim działaniem nie wyrządziła mu żadnej krzywdy, i mimo iż nie naruszyła w żaden sposób jego własności.
Przykład jest abstrakcyjny i nietrafiony chociażby z tego powodu, że jeśli nie ma państwowych regulacji ograniczających rynek i tworzących sztuczne bariery wejścia, to na takim terenie każdy może sam zostać przedsiębiorcą, tworzyć własny biznes lub poszukiwać okazji zarobkowych w innym miejscu. A nawet jeśli opisana sytuacja miałaby miejsce, to w rozwijającej się gospodarce mamy tendencje deflacyjne i akumulację kapitału prowadzącą do inwestycji w dobra kapitałowe wyższych rzędów, w związku z czym konieczność pracy przez 7 dni w tygodniu wydaje się co najwyżej stanem mocno przejściowym i tymczasowym.
Poza tym, nie znam ANI JEDNEGO przykładu sytuacji, która pasowałaby do takiego opisu, zatem jest on jedynie wydumaną konstrukcją teoretyczną, niewystępującą w warunkach rynkowych, a co najwyżej w warunkach rynku regulowanego.
Jestem przeciwnikiem utylitaryzmu, to pierwsze. Po drugie, nie da się zmierzyć "optymalności", o której mówisz, ponieważ nie da się intersubiektywnie porównywać preferencji jednostek. Dlatego też każda taka ocena "optymalności" będzie co najwyżej subiektywną oceną oceniającego.
Odgórna regulacja zawsze wiąże się wpierw z działaniem moralnie złym, a zatem nawet jeśli - co mało prawdopodobne - doprowadziłaby do "czegoś dobrego", wpierw musiałaby wyrównać wcześniej wyrządzone szkody. Wolałbym jednak, by do tego nie dochodziło.