You are viewing a single comment's thread from:

RE: Dlaczego brakuje lekarzy?

in #polish7 years ago (edited)

Wirtuoz teoretyk :)
Zacznę od początku:

  1. Nie zgadzam się, że większość osób na studiach medycznych zostaje lekarzami - co z farmaceutami, diagnostami laboratoryjnymi, fizjoterapeutami, ratownikami medycznymi, pielęgniarkami? Bez nich służba zdrowia nie istnieje tak samo jak bez lekarzy. Poza tym nie uważam, żeby studia medyczne były nudne... może minąłeś się z powołaniem?
  2. Jako pacjent nie chciałbym, żeby eksperymentował na mnie student bez odpowiedniego przygotowania merytorycznego. Opisane przez Ciebie podawanie leków, wkłucia dożylne czy też np. pobieranie krwi do badań to są procedury, gdzie nieumiejętne ich wykonanie może pogorszyć sprawę. Dla chcącego nic trudnego, są kursy i szkolenia na fantomach, które kończą się certyfikatem. Pacjent powinien móc wypełnić deklarację, czy się zgadza, żeby taka osoba (z certyfikatem) się nim zajęła.
  3. Rynek pracy weryfikuje czy wysiłek i nabyta wiedza podczas studiów jest potrzebna, czy też liczy się tylko papierek. Przykład: mój kolega, który był najlepszym studentem na roku poszedł na 2 lata do pracy i zrezygnował z powodu zbyt niskich zarobków i wrócił na doktorat. Inny przykład: koleżanka, jedna z lepszych studentek na farmacji, która jeździła na konferencje, robiła dodatkowe staże, odnosiła sukcesy w kole naukowym, dostała po stażu pracę w aptece, natomiast inna koleżanka, która się prześlizgiwała z roku na rok, zaproponowała w tej samej aptece, że przyjdzie pracować za 200 zł mniej. Pracodawca oczywiście wybrał tą, która mu się lepiej opłacała. Dlatego studia państwowe gwarantują wszędzie ten sam poziom wiedzy i kompetencji, żeby móc sobie poradzić w przyszłym miejscu pracy. Wszystko ponad to nie jest dodatkowo płatne.
  4. Służba zdrowia oparta na prywatnych ubezpieczeniach w USA nie jest wcale dobrym przykładem. Kto był w USA chociażby u stomatologa wie, jakie kosmiczne tam są stawki. Prywatny system opieki zdrowotnej w USA od wielu lat próbują reformować kolejni rządzący, a mimo tego jest ona ciągle najdroższa na świecie.
  5. Argument, że biedni finansują naukę bogatym jest oderwany od rzeczywistości. Chyba jest kompletnie odwrotnie... Dzięki temu, że są stypendia dla niezamożnych studentów i stypendia naukowe biedniejsi mogą zostać wykształceni tak samo (a nawet lepiej, bo stypendium naukowe dostaje 10% najlepszych) jak bogatsi studenci. Czasem biedniejsi studenci muszą sobie dorabiać na studiach, co wymaga ogromnego poświęcenia i zorganizowania. Poza tym często są też studia niestacjonarne, na które dużo łatwiej się dostać, a chodzi się na wszystkie zajęcia razem ze stacjonarnymi - u mnie na uczelni 1 rok farmacji kosztuje 15 tys. zł, medycyny 20 tys. zł. To raczej nie jest forma przeznaczona dla ubogich, zdolnych studentów.
  6. Nie uważam, żeby pielęgniarka czy ratownik mógł zostać lekarzem tylko na podstawie swojego doświadczenia nabytego w pracy. Ich rola w ochronie zdrowia jest inna. W jaki sposób ratownik ma się nauczyć jak odróżnić grypę od przeziębienia i jak to leczyć, podczas gdy jego praca polega na wykonywaniu resuscytacji czy opatrywaniu ofiar wypadków. To oczywiście nie znaczy, że nie powinni być w swojej profesji odpowiednio doceniani. Wiem jaka jest w tym zawodzie sytuacja, zarobki marne, miejsc pracy nie ma, praca odpowiedzialna, niewdzięczna i momentami niebezpieczna. To samo zawód pielęgniarki. W zawodzie diagnosty laboratoryjnego też nie ma miejsc pracy, tym którzy pracują są obcinane etaty, bo szpitala nie stać na płacę minimalną, a jeśli zrezygnujesz z tej pracy to na Twoje miejsce jest pełno chemików, biologów i biotechnologów, którzy z medycyną mają nie za wiele wspólnego. Fizjoterapeuci z kolei po 5 latach trudnych studiów muszą walczyć o miejsca pracy z ludźmi, którzy skończyli na 2-dniowy kurs masażu... To są realne problemy. Wiem, że jeszcze lekarzy one nie dotykają, ale Ukraińcy daleko tu nie mają i z chęcią przyjdą pracować za połowę stawki.

Moją odpowiedzią dlaczego brakuje lekarzy i przedstawicieli innych zawodów medycznych jest - po prostu emigracja tam, gdzie zostaną docenieni. Szczególnie chodzi mi o tych, którzy robią coś poza niezbędnym minimum do otrzymania papierka. Mamy państwową służbę zdrowia (i dobrze), dlatego jeżeli chcemy zatrzymać lekarzy tutaj, to trzeba zwiększyć nakłady na opiekę zdrowotną, zamiast w kółko zwiększać nakłady na biurokrację. Nic tak nie motywuje do nauki jak myśl, że robisz to, co lubisz, w czym jesteś dobry i jeszcze dostaniesz godziwe pieniądze. Jako osoba blisko związana z farmacją, jeszcze kilka lat temu był to szczyt moich marzeń, podczas gdy dziś kasjerka w bierdonce zarabia tyle samo co farmaceuta, który powinien wiedzieć praktycznie tyle, co lekarz pierwszego kontaktu + działanie wszystkich leków, które dyspensuje. Standardy kształcenia nie powinny być ciągle obniżane, bo wcale przez to pracowników służby zdrowia nie przybędzie. Po prostu Ci lepsi stąd wyjadą, a Ci gorsi zgodzą się pracować za 200, 500, 1000 zł mniej. Oczywiście ze spadkiem standardów kształcenia spada też jakość leczenia - do tego chyba nie muszę nikogo przekonywać ;)

Sort:  

"Nie zgadzam się, że większość osób na studiach medycznych zostaje lekarzami - co z farmaceutami, diagnostami laboratoryjnymi, fizjoterapeutami, ratownikami medycznymi, pielęgniarkami?"
Oczywiście był to skrót myślowy. Tytuł tekstu brzmi "Dlaczego brakuje lekarzy?", cały tekst dotyczył lekarzy, dlatego "studia medyczne" oznacza w tym kontekście studia na kierunku lekarskim.

" Poza tym nie uważam, żeby studia medyczne były nudne... może minąłeś się z powołaniem?" Ciekawe jest zajmowanie się pacjentem, rozmawianie z ludźmi, dowiadywanie się nowych rzeczy, nabieranie zrozumienia pewnych mechanizmów, poznawanie nowych umiejętności i wykorzystywanie ich po to, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. Naprawdę chce Pan przekonywać do tego, że przesiadywanie na seminariach, na których czyta się z slajdy z prezentacji w Power Poincie jest fascynujące? Wystarczy 5 minut rozmowy ze studentami (mimo tego, że istnieje coś co nazywa się efektem społecznych oczekiwań).

"Jako pacjent nie chciałbym, żeby eksperymentował na mnie student bez odpowiedniego przygotowania merytorycznego." Ja też nie, nic takiego nie postuluję.

"mój kolega, który był najlepszym studentem na roku poszedł na 2 lata do pracy"
Jeśli chcemy poważnie dyskutować nie możemy dyskutować o jednostkowych przypadkach.

"Służba zdrowia oparta na prywatnych ubezpieczeniach w USA nie jest wcale dobrym przykładem.
Zgadzam się. Rynek ubezpieczeń zdrowotnych w USA jest patologiczny i nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem. Tutaj krótki rys historyczny etatyzacji służby zdrowia w USA przystępnej formie filmiku:

"Argument, że biedni finansują naukę bogatym jest oderwany od rzeczywistości. "

"Dzięki temu, że są stypendia dla niezamożnych studentów i stypendia naukowe biedniejsi mogą zostać wykształceni tak samo (a nawet lepiej, bo stypendium naukowe dostaje 10% najlepszych) jak bogatsi studenci." Rzeczywiście tak jest, ale ja piszę o sumarycznym, wypadkowym transferze, jeszcze raz odsyłam do tekstu lub do ksiażki "Machinery of Freedom" Davida Friedmana.

"Wiem, że jeszcze lekarzy one nie dotykają, ale Ukraińcy daleko tu nie mają i z chęcią przyjdą pracować za połowę stawki." To w końcu chodzi o to, żeby usługi medyczne były tanie, czy nie? Zróbmy eksperyment myślowy - załóżmy, że przyjedzie drugie tyle doskonale przygotowanych (przynajmniej w porównywalnym stopniu) lekarzy i ceny usług medycznych spadną o połowę? To dobrze czy źle? I co w takim razie z biednymi ludźmi? Oczywiście nie trzeba się obawiać - ze względu na to, że trudno się spodziewać szybkich zmian, ze względu na teorię sygnalingu (ci którzy ukończyli studia już zasygnalizowali swoje cechy) i ze względu nakilka innych powodów.

"Oczywiście ze spadkiem standardów kształcenia spada też jakość leczenia" Ważne jest to co dzieje się w praktyce, a nie to jakie standardy ustalił ustawodawca.

Niestety nie mówię tu o jednostkowym przypadku, skończyłem analitykę medyczną i byłem zmuszony się przebranżowić, bo pracy nie ma. Reszta moich znajomych, którzy skończyli pracują za najniższą krajową lub na pół etatu albo też musieli poszukać czegoś innego. Nie uważam, żeby sprowadzanie tu gorzej wykształconych Ukraińców w zamian za wyjeżdżających na zachód dobrze wykształconych Polaków było nam na rękę. Sądzę tak ponieważ osoby, które nie dostały się w Polsce na medycynę wyjeżdżają na rok-dwa na Ukrainę, gdzie dostaną się bez problemu, a następnie przenoszą się na polskie uczelnie (oczywiście możesz zarzucić mi znowu, że to jest jednostkowy przypadek, ale obawiam się, że nie jest). Nie chodzi tylko o to, żeby każdy miał taniej, bo równie dobrze można się leczyć za darmo np. w przychodni dla bezdomnych prowadzonej przez studentów przy kościele (u mnie w mieście taka funkcjonuje). Bardziej mi chodzi o poszanowanie dla zawodów medycznych i docenienie ich na rynku pracy, skoro chcemy dorównać poziomem opieki zdrowotnej np. do Niemiec czy krajów skandynawskich. W większości przypadków w medycynie taniej znaczy gorzej, dobry fachowiec zna swoją wartość i nie będzie obniżał swoich wymagań tylko wyjedzie za granicę. I absolutnie mówię tu o sytuacjach z życia, a nie o wyssanych z palca teoriach. Wystarczy spojrzeć na progi punktowe na uczelniach medycznych, ilość osób przyjętych na studia oraz ile z nich kończy. Mimo tego problem się pogłębia i dlatego nie chciałbym dalszego obniżania standardów kształcenia. Dzięki tym standardom każdy absolwent ma niezbędną wiedzę do wykonywania swojej pracy na wysokim poziomie. Ich dalsze obniżanie sprawi, że jeszcze cenniejsze będą osoby ze stażem pracy (których już nie będzie przybywać), a młodym nie pozostanie nic innego jak wyjechać, przebranżowić się lub zgodzić się pracować np. za połowę stawki.