Dach na dworcu Łódź Fabryczna, wrzesień 2018
Oto wpis, którego napisanie przyszło mi do głowy, odkąd zacząłem pisać ukazy.
Nie jest to łatwy tekst. Ani dla mnie, ani dla odbiorcy.
Niektórzy mogą poczuć się oszukani, zawiedzeni.
Ale być może mam za wysokie mniemanie o wpływie na inne osoby.
Spektrum autyzmu to skomplikowany temat. Narosła wokół niego aura przekonania, że jest to dolegliwość wrodzona, genetycznie uwarunkowana.
Tymczasem czytałem też wywiad który istniał ale aktualnie jest niedostępny, brzmiący wiarygodnie, z którego wynika że nie ma żadnych dowodów na to, iż autyzm jest dolegliwością wrodzoną.
Głosy są podzielone i nie widzę powodu, aby którykolwiek z nich bagatelizować jako wyraz przewrażliwienia z jednej strony, lub obskurantyzmu z drugiej.
Wiem tyle - funkcjonuję w odchyleniu od normy, na tyle dużym, że zaliczam się do autystów "wysoko funkcjonujących" (dosłowne tłumaczenie terminu "high-functioning autistic/autist"; myślę że określenie "lżejsza odmiana autyzmu; autyzm w stopniu lekkim", lepiej oddaje przekaz).
Ta wiedza pozwala mi na poszukiwanie pomocy i lepsze zorganizowanie swojego funkcjonowania w społeczeństwie. Nie chodzi o eliminację wszelkich odchyleń, dostosowywanie się do jakiejś rygorystycznej normy czy szablonu.
Czuję że mam trudności z wejściem w grupę, ale chciałbym dostosować się drogą negocjacji i wzajemnego zrozumienia.
Niestety, rzeczywistość tak łaskawa nie jest. Jestem w stanie zrozumieć, że dla kogoś bardziej wojowniczy przekaz stanowi skuteczniejszą formę dochodzenia swojego prawa do szacunku i traktowania na tyle równego, na ile to możliwe.
Niemniej, uważam, że są pewne granice. W miarę, jak świadomość istnienia problemu rośnie, dużo osób w spektrum trafia na grupy, które rzekomo chcą dla nich dobrze. Mają przy tym swoje interesy do realizacji, ale potrafią stworzyć odpowiednią narrację.
Włączają autystów do "sojuszu dyskryminowanych" który miałby połączyć siły różnych marginalizowanych i "marginalizowanych" grup, celem zmiany rzeczywistości na lepszą dla wszystkich.
Ja się pod tym nie umiem podpisać. Dla mnie takie koncepcje, pozwolę sobie na określenie "intersekcjonalne", to polityczna piramida finansowa (schemat Ponziego). Różne grupy zgłaszają akces do kolorowego sojuszu, ale nieuchronnie prowadzi to do wzmocnienia najsilniejszej z tych grup. Tu już chodzi o twarde interesy. Ponadto, osoby z różnych powodów narażone na manipulację, są w rezultacie takich działań zagrożone wykorzystaniem, dosłownie też okaleczeniem.
Dużo osób spektrum - w tym mnie - można uznać za naiwnych. To dlatego, że cechą wielu autystyków jest dosłowne rozumienie przekazu. W wizji karykaturalnej, choć niekiedy realnie występującym, sformułowania w rodzaju "to ja lecę" są rozumiane przez autystyków jako kłamstwo, niedorzeczność. Najczęściej bowiem gdy ktoś tak mówi, nie ma tego na myśli (przemieszcza się pieszo albo autem). Jeszcze raz podkreślam - podany przykład jest karykaturą, chociaż istnieją osoby autystyczne które faktycznie wszystko rozumieją dosłownie.
Ale dla mnie problem zaczyna się w momencie, gdy mamy do czynienia z komunikatami bardziej skomplikowanymi i zniuansowanymi. Moi rówieśnicy umieli wyczuć takie niuanse już w początkach gimnazjum, ja się powoli uczę tego teraz.
Otóż w moim przypadku, naiwność składa się z dwóch składników.
- Przyjęcie stwierdzenia do świadomości
- Weryfikacja pod kątem specyficznej logiki działania
Skrajnie trudno mi jest wyczuć, kiedy ktoś kłamie czy robi coś złego nie dla własnego interesu, ale z przyczyn nieracjonalnych. Przyczyny nieracjonalne również są dla mnie zrozumiałe, ale ich rozpoznanie wymaga czasu.
Należę do grona osób, którym ciężko jest znaleźć różnicę między rozmową emocjonalną a opartą na logice. Jeśli słyszę, że "jestem leniwy bo nigdy nie zrobiłem zakupów", to wymieniam przykłady, kiedy te zakupy zrobiłem. Nie rozumiem tego, że dana osoba ma na myśli "czuję że przytłacza mnie samotność, boli mnie to i muszę wyrzucić z siebie niewygodne emocje; boję się że mnie opuścisz".
To dość ekstremalny przykład, ale pierwszy, który przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że chociaż trochę ilustruje zachodzący mechanizm.
I tutaj pojawia się problem z zaangażowaniem autystyków w sprawy społeczne. Dużo deklaracji brzmi dobrze, zresztą dużo ma sens, ale przeplecione są z trendami w mojej opinii szkodliwymi, które służą wciągnięciu tych osób w dzielący społeczeństwo kocioł, oparty na poszukiwaniu coraz to nowszych elementów konfliktu.
W przypadku osób w spektrum, podsycanie konfliktu z jednej strony polega na "walce o prawa" która rozsiewa poczucie winy i steruje gniewem obliczonym na zwykłe niszczycielstwo i szkodnictwo, a z drugiej strony, z postrzeganiem autystyków jako kolejnej grupy wymyślonej przez zideologizowaną naukę, realnie nieistniejącej i stworzonej po to by normalizować zachowania aspołeczne i zmuszać do sytuacji w której jednostki mieszczące się w normie i jednostki upośledzone zderzają się, co ma źle wpływać na kondycję społeczeństwa. To są części szerszego problemu i uniwersalnego mechanizmu, polegającego na sterowaniu nastrojami społecznymi poprzez organizowanie konfliktu wokół kontrowersyjnych zagadnień.
Autystykom, którzy nie potrafią zrozumieć różnicy między słowami a czynami, uczestnictwo w czymś takim może przyprawić dużo problemów i zgryzot.
Z tego powodu, nie jestem w stanie podpisać się pod jawnie oraz pół-jawnie podłączonymi pod politykę inicjatywami, które deklarują wsparcie dla autystyków.
Nie oznacza to, że jeśli dana inicjatywa podejmie działanie które uznałbym za jednoznacznie dobre, miałbym taką inicjatywę potępiać. Najważniejsze, by pozytywne skutki działalności nie były tylko fabryką kapitału społecznego dla czegoś, co już takich pozytywnych skutków nie ma.
Nie mam aktualnie ambicji żadnej takiej inicjatywy zwalczać.
Poczułem jednak potrzebę UKAZania, że istnieją różne głosy.
Te, które funkcjonują dotychczas, postrzegam neutralnie. Media są zbyt dynamiczne, by uznać obecność autyzmu w mediach jako trwały krok w rzekomą "dobrą stronę". Wypowiedzi osób, które o tym rozmawiają, brzmią mi raczej jako element sprzedawania siebie, bardziej niż jako coś motywowanego pomocą.
Czuję, że sam jestem odpowiedzialny za to, jak doprowadzę się do tego, żeby mnie samemu było dobrze. Dotychczasowe leczenie uświadomiło mi, że moje próby wychodzenia do ludzi są sztuczne i niemiłe dla wielu osób. Wobec tego nie kłócę się z wewnętrznym introwertykiem. Jestem jednak świadom, że między mną a innymi ludźmi jest bariera większa niż normalnie. Ponieważ jednak zejście na ubocze póki co sprawia mi komfort, a w miarę umiem nawiązywać podstawowe kontakty, wpływa to korzystnie na moje samopoczucie. Wobec tego, przynajmniej na obecną chwilę, chcę iść drogą którą sam wybieram. A nie jest nią, stety czy niestety, przyłączanie się do chóru "krwawiących serc". Dyrygentowi i tak bym się raczej nie spodobał.
Na koniec dodam, że jeśli ktoś szczerze uważa, że działa zgodnie z własną i nieprzymuszoną wolą, to kibicuję pozytywnym skutkom takiego działania.
Doradziłbym refleksję i zdrowy zmysł krytyki. Rzeczywistość i charaktery stale się zmieniają. Ale przy odrobinie szczęścia i dobrej woli, nić porozumienia prawie zawsze da się nawiązać.
Nie wierzę w sens oferowania własnej linii wsparcia, bo z tego co wiem, nie sprawiam wrażenia osoby która wsparcie da. Ale to tylko wrażenie. Jeśli ktoś będzie potrzebował pogadać z kimś kto wie coś o tych i trochę innych problemach, raczej nikogo nie wygonię.
Ja odnoszę wrażenie, że wiele inicjatyw nie ma na celu rozwiązywanie problemów, tylko ich utrzymywanie, tak by było z czym walczyć. Zresztą ranga problemów też jest chora. Nie tak dawno temu Polska mówiła o dziewczynce, która chciała być chłopakiem (lub odwrotnie). Matka na zmianę płci s kilka dni zebrała grube pieniądze. Pół roku wcześniej zbierała bezskutecznie na leczenie chorego na autyzm dziecka...
Znormalizują jedną rzecz, biorą się za następną - ogień stale trzeba podsycać