Długie dziewiętnaste stulecie
Belgia należała wtedy do krajów o bardzo szybko rozwijającym się przemyśle. Powstawały nowe zakłady, kolonie dostarczały rzadkie dobra, podejmowane wielkie inwestycje (np. kanał centralny albo twierdza w Namur). Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że mieliśmy do czynienia z państwem pozbawionym problemów. Bogate kolonie były w istocie grobem milionów niewolników, narastał konflikt między kościołem a liberalnym rządem, socjaliści namawiali robotników do strajków, a rosnące w potęgę Niemcy nie były dobrym prognostykiem na przyszłość. Świat wkraczał w swoisty taniec śmierci - piękną epokę zakończoną w okopach pierwszej światowej tragedii. W pewnym sensie Felicien Rops wyprzedził swój czas - artysta zmarł kiedy “belle epoque” dopiero się rozkręcała, ale jego prace już noszą rys tych niespokojnych czasów. Są pełne symboli, mroczne, kipiące seksualnością i fascynacją mroczną stroną człowieczeństwa.
Artysta
Nie będę Was zanudzał streszczeniem życiorysu Ropsa. Wystarczy tylko powiedzieć, że był artystą kontrowersyjnym - już jego pierwsze dzieło “Medal za Waterloo” wywołało olbrzymie kontrowersje (ojczyzna jako naga kobieta na stosie trupów), a artyście grożono pojedynkiem. Podobnie było z grafiką “Porządek panuje w Warszawie”, która krytykowała stłumienie powstania styczniowego (było to nawiązanie do słów francuskiego ministra wypowiedzianych po upadku powstania listopadowego). Jeśli dołożyć do tego nieudane małżeństwo, zainteresowanie satanizmem, przynależność do loży masońskiej, rozpacz po śmierci dziecka, fascynację erotyką i pornografią to mamy pełen obraz “człowieka końca wieku”. Dość powiedzieć, że Rops w końcu opuścił Belgię i swoje rodzinne Namur, po czym udał się tam gdzie ściągali wszyscy liczący się wtedy artyści - do Paryża.
Muzeum
Pierwszy raz o Ropsie przeczytałem w jednej z moich ulubionych książek - “Cieniu katedry” Milosa Urbana. Główny bohater tej współczesnej powieści gotyckiej nazywa się Roman Rops i kilkukrotnie opowiada o belgijskim artyście. Twórczość Ropsa w rozumieniu Urbana to rękawica ciśnięta w twarz mieszczańskiej mentalności. Tak jakby artysta chciał powiedzieć: “dobrze wiem co wam, “straszni mieszczanie”, śni się po nocach. Tyle, że ja mówię o tym wprost, a wy wstydzicie się do owych snów przyznać”. Z takim właśnie nastawieniem jechałem do Namur. Miasto było piękne, ale nieco pozbawione ducha. Najlepiej jego stan oddawał przerobiony na butik kościół św. Jakuba. Muzeum urządzono nad podziw ciekawe - stłumione światło, ładnie wyeksponowane grafiki dobrze wprowadzały w klimat twórczości Ropsa. Tyle, że… to wszystko było zbyt oczywiste, podane na tacy, wypowiedziane wprost. Nawet biorąc pod uwagę, że to dzieło dziewiętnastowieczne, ukazanie syfilisa pod postacią śmierci z głową między nogami pięknej dziewczyny wydało mi się nachalne i prostackie, niczym sztuki Olivera Frljicia. Śmierć wabiąca dżentelmena maską kobiety była już tylko echem dawnych barokowych grafik, na których kości zestawione z kuszącym ciałem miały przypominać dokąd zmierzamy. O pornograficznej Marii Magdalenie czy ośmiornicy już nawet nie wspomnę. Przestało mnie dziwić, że sztuka Ropsa tak zachwycała Stanisława Przybyszewskiego. Ten człowiek-dynamit również szokował swoim życiem, ale na papierze okazał się jednowymiarowy i do bólu przewidywalny. Z drugiej jednak strony musiałem przyznać jedno - na poziomie technicznym grafiki, które oglądałem zachwycały. Mroczne, niespokojne, utrzymane w ciemnych tonacjach (często to nokturny), z doskonale oddanym tłem. Albo przeciwnie - barwne, pełne detali wręcz komiksowe. Kilka z nich zapadało w pamięć - słynni “Pornokraci” czy “Diabeł siejący kąkol” to naprawdę dobra robota. Tyle, że na zachwyt to trochę zbyt mało.
Koniec
W 1892 roku Rops doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu - do jego oka dostały się chemikalia z wykonywanej właśnie grafiki. Tylko szybka interwencja lekarza uratowała wzrok artysty, ale pełni widzenia nie odzyskał już nigdy. Zmarł sześć lat później w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Recepcja twórczości tego interesującego plastyka jest dwojaka. Z jednej strony mówi się o nim jako o genialnym prowokatorze, który wydobywał z technik graficznych to co najlepsze. Z drugiej strony, część krytyków widzi w nim małomiasteczkowego frustrata, jaki nigdy nie wyszedł poza swoją fascynację paryską bohemę. Jeśli mam być szczery to bliżej mi do tego drugiego stanowiska. Najlepiej jednak wyrobić sobie zdaniem samemu. Do zabytkowego Namur z lotniska Charleroi (tanie loty z Polski) jest przecież niecała godzina jazdy pociągiem.
(Zdjęcia mojego autorstwa wykonane w Namur)
(zachęcam również do używania #pl-kultura)
Bardzo ciekawa twórczość Ropsa
Zdecydowanie to drugie stanowisko...
Moim zdaniem także chociaż... przyznaję, że facet miał talent. Na poziomie wykonania jego grafiki (a zwłaszcza one!) maja w sobie coś przyciągającego wzrok. A pamiętajmy, że to była epoka w której mówiło się o upadku grafiki (głównie za sprawą zalewu Europy słabej jakoś heliograwiurami i innymi masowymi technikami - staloryty też zrobiły swoje).
Świetny artykuł, oby więcej takich na polskim Steemicie.