#38 Koszmarny powrót do szkoły

in #pl-emocjonalnie6 years ago (edited)

 Wkrótce skończą się wakacje i nastąpi powrót do szkoły. Na szczęście nie dla mnie, szkołę skończyłam kilka lat temu. Owszem, moje wakacje nie trwają przez całe lato, ale jestem niezwykle szczęśliwa, że ten KOSZMARNY okres mojego życia już się zakończył.     

 Faktem jest to, że szkoła jest koszmarem dla większości dzieciaków. Dla mnie również był. Chciałabym przedstawić kawałek mojej historii, oraz ogólny problem szkolnictwa (nie tylko w Polsce).     

 W podstawówce dobrze się uczyłam, byłam bardzo pilną uczennicą. Odrabiałam wszystkie zadania domowe i uczyłam się na sprawdziany. Niestety pomimo starań nigdy nie byłam prymuską. Należałam do tych dzieci, którym zawsze niewiele brakowało do paska na świadectwie. Przyznam, że nauczyciele mnie nie lubili, gdy miałam szansę dostać lepszą ocenę to raczej nie robili nic na moją korzyść :) nie wiem co było problemem – byłam bardzo grzecznym dzieckiem, usłyszałam kiedyś zarzut, że jestem „za grzeczna”. Na wywiadówkach nauczyciele mówili moim rodzicom że jestem ZBYT NIEŚMIAŁA. Jaki to miało skutek? Jeszcze bardziej zamykałam się w sobie… Miałam dobre kontakty z rówieśnikami, po prostu byłam cicha, a w tłumie wydawałam się być niewidzialna.     

 Później przestało mi zależeć. Brakowało mi kilku punktów „geniuszu”, więc gdy pomimo kilkugodzinnej nauki dziennie nie otrzymywałam wymarzonych szóstek to zrezygnowałam ze starań. Rodzice pomimo próśb nie zapisali mnie na żadne dodatkowe hobbistyczne zajęcia (w których chciałam rozwijać zainteresowania i walczyć z nieśmiałością), tak więc szkoła wydawała mi się nudna i niepotrzebna. Dodatkowo nauczyciele byli wyjątkowo irytujący i często krytykowali mnie przy całej klasie. Trafiłam na wyjątkowo kiepskich przedstawicieli edukacji narodowej. Mój WF-ista (z którym miałam lekcje przez 6 lat) zniechęcił mnie to sportu na kolejne 10 lat życia (poważnie), nauczyciele od fizyki nie potrafili mi niczego wytłumaczyć (ścisłe przedmioty to mój słaby punkt), a poloniści przyprawiali mnie o zawał serca (nigdy nie zapomnę jak dostałam dwójkę z odpowiedzi po wyrecytowaniu interpretacji lektury z poprzedniej lekcji, na co nauczycielka stwierdziła, że „nie rozumiem książki, jedynie powtórzyłam jej słowa z poprzedniego dnia” OMG). Jedynie nie mogę narzekać na matematyków – zdecydowanie określiłabym siebie jako humanistkę, jednak liczyć potrafię doskonale, dzięki osobom, które świetnie wytłumaczyły mi temat.     

 W końcu zaczęły się wagary i całkowity brak nauki. Przestałam nawet nosić do szkoły podręczniki i zeszyty (w podstawówce śmiano się ze mnie, że mam ogromny plecak i zawsze noszę wszystkie książki potrzebne na dany dzień). Gdy potrzebowałam zainteresowania (uwagi, wsparcia) i pomocy (naukowej) od pedagogów to byłam niewidzialna, gdy zdecydowałam się iść własną drogą („rebel”) nagle wszyscy się obudzili! Zaczęło się obniżanie ocen z zachowania, wzywanie rodziców do szkoły (choć nie przychodzili) i zalecanie wizyt u pedagoga. Niestety było już za późno i ich działanie było bezskuteczne. Za to skutecznie zniechęcili mnie do spełniania marzeń (droga nauki filmografii – wszyscy powtarzali, że powinnam wymyślić coś „bardziej realnego”).     

 Dalej stałam się bardziej dojrzała i po uporaniu się z problemami, które nabawiłam się w pierwszych etapach edukacji, wszystko zaczęło się układać. Ostatecznie wszelką naukę zakończyłam z satysfakcjonującym wynikiem. Jednak uważam, że szkoła wyrządziła mi ogromną krzywdę, czego można było uniknąć.     

 Miałam ogromne szczęście, że nie byłam gnębiona przez uczniów. To bardzo poważny problem w szkołach!     

 Każdy z nas to przeżył – nudne lekcje, trudne testy (często spoza materiałów omawianych na lekcjach), irytujący nauczyciele i wredni uczniowie. Istny koszmar. Dlaczego skazujemy na to własne dzieci? Przyznam, że jestem zwolenniczką nauczania domowego. Jestem także przeciwna zakładaniu rodziny przez osoby, które na to nie stać. Braki w rodzicielskim wychowaniu mają katastrofalne skutki na dorosłe życie człowieka.    

 Pomimo, że całe życie miałam przeciętne oceny w WF-u i nienawidziłam tego przedmiotu - aktualnie sport to moja pasja, nie wyobrażam sobie tygodnia bez dalekich wycieczek rowerowych, jogi i treningów na siłowni!
Pomimo, że w późnym okresie szkolnictwa miałam kiepskie oceny z języka polskiego – zdobyłam wysokie miejsca w ogólnopolskich konkursach scenariopisarskich.
Pomimo, że zawsze byłam i jestem zielona z fizyki – kocham teorie spiskowe na temat naszego świata!    

 Pomiędzy 12 a 18 rokiem życia ludzie mają największe zdolności do pochłaniania wiedzy. Realnie w ciągu tygodnia jesteśmy w stanie nauczyć się całego obcego języka (!), nauka przychodzi nam z dużą łatwością, mózg pracuje najszybciej. Wystarczy czymś zaciekawić dzieciaka, a łatwo może stać się geniuszem. Jednak czym zajmują się dzieci w tym okresie? Oglądaniem seriali, spotykaniem się z rówieśnikami, kłótniami z rodzicami lub czymś jeszcze gorszym…     

 Nienawidziłam wcześnie rano wstawać do szkoły (jestem strasznym śpiochem), jednak często było to spowodowane OGROMNĄ dawką stresu. Po prostu bałam się tam wracać, aby po raz kolejny walczyć o dobre oceny i użerać się z wrednymi nauczycielami. Przyznam, że do dzisiaj miewam koszmary, że jednak muszę wrócić do szkoły. Wywoływało to we mnie prawdziwe lęki (co jest niewłaściwe!). Rozumiem, że moje szkolne przygody mogły być w pewnym stopniu moją winą (wszystko zależy od podejścia do problemów), a także rodziców (wiele zależy od wychowania i możliwości finansowych), jednak nauczyciele są po to, aby UCZYĆ, więc jeśli tego nie potrafią i wywołują w uczniach strach, to nie jest to godne pochwały. Nie chcę wyjść na leniwą, głupiutką dziewczynkę, której po prostu nie chciało się chodzić do szkoły (ach, to pokolenie lat 90!), tylko zwracam uwagę na poważny problem. Sądzę, że szkoła powinna być okresem edukacji i rozwoju, a nie STRACHU, NUDY i KRYTYKI. 

 Nigdy nie dołączam memów do moich postów, ale w tym wypadku nie mogę się powstrzymać. Po prostu kocham ten obrazek, jest taki prawdziwy <3     

 Jak wspominacie waszą szkołę? Może jeszcze się uczycie? Zapraszam do dyskusji.   

Sort:  

Szkoła pełni rolę raczej socjalną, przechowuje dzieciaki do powrotu rodziców a przy okazji czymś trzeba je zająć. To tak trochę z przekąsem ale trochę prawdy w tym jest.
Aby udowodnić powyższą tezę proszę obejrzeć film przeznaczony dla dojrzałego widza pod tytułem Verbo a szczególnie genialną mowę głównej bohaterki.
https://zalukaj.com/zalukaj-film/14139/verbo-2011.html
Sam coś wiem na ten temat bo kiedy rodzice byli jeszcze w pracy odrabiałem lekcje na klatce schodowej, używając lupy. Kaligrafia wychodziła koszmarna a ja ciagle dostawałem za to w tyłek. Pedagodzy czuli swoje wojskowe powołanie i raczej musztrowali niż przygotowywali do dorosłego życia, w efekcie czego szkoła nie tylko we mnie kumulowała lęki. Powinna uczyć mniej teorii a więcej np. etyki, relacji z otoczeniem, podstaw medycyny, a nawet elementów bioterapii. Powinna pobudzać empatię i ciekawość zamiast zniechęcać. Skoro dzieciaki uciekają ze szkoły na wagary to oznacza, że pedagodzy sami są niedouczeni, są często urzędasami których się dzieci obawiają.

całkowicie popieram!

Jeju! Niektóre fragmenty, to tak jak bym czytała o sobie. Też na mojej drodze było różnie, też były okresy, że dużo się uczyłam, też był czas, że się poddałam z bezsilnośći, też stresowałam się by iść do szkoły tak bardzo jak by mnie tam bili, a nic takiego nie miało miejsca.
Zainspirowałaś mnie bym napisała podobny tekst, o swojej edukacji.

yay! nie mogę się doczekać gdy napiszesz o sobie! szczerze mówiąc to liczyłam na Twój długi komentarz, ale cały wpis jeszcze bardziej mnie usatysfakcjonuje :D

Nie napisze w najbliższym czasie, ale mam to w głowie i zapamięyam ;)

Ja zawsze lubiłem się uczyć, ale tylko tego co mnie interesuje. Uczenie z przymusu to była katorga. I tak np jak niektórzy przed egzaminem sprzątali mieszkanie (sobie i sąsiadom), gotowali na cały tydzień (dla całego dywizjonu) czyli po prostu robili wszystko żeby się nie uczyć, tak Jacek uczył się pilnie ... ale nie tego z czego był egzamin, ale tego na co w danej chwili miał wenę :D

Szkołę wspominam dobrze, w szczególności liceum i studia :)

świetnie, że nie przydarzyło Ci się nic traumatycznego :) faktycznie, przyznam że od nauki z działów zainteresowań nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać ambitnej osoby. och tak, w późniejszym okresie ja byłam z tych osób, które wszystko sprzątały zamiast się uczyć :D

Pani z historii na mnie krzyczała, że zamiast uczyć się do matury, to ja zajmuje się zupełnie innymi tematami (wtedy zadałem jej jakieś pytanie na temat zamachu majowego 1926 na które nie umiała odpowiedzieć i szukała po szafie w tekstach źródłowych). Ale strasznie się lubiliśmy. Ona nazywała mnie "nędzą historyczną" a ja jej za to dziękowałem i z uśmiechem mówiłem, że się z nią zgadzam. Okres szkoły raczej wspominam dobrze, pomimo iż nie byłem łatwym uczniem. Wagarowało się i to sporo, a każdą wredną nauczycielkę, razem z moim najlepszym przyjacielem, rozwalaliśmi idiotycznie głupimi komplementami :) "Ale ma pani dzisiaj ładną fryzurę. A jaką piekną broszkę". Czasamy w odpowiedzi sypały sie pały, bo przecież w szkole średniej mało kto jest przygotowany do zajęć. Szkoda, że te czasy już nie wrócą ;)

dobrze, że poczucie humoru w jakimś stopniu poprawiło jakość Twoich szkolnych lat i że dobrze je wspominasz :)

Pierwsza część tego wpisu to w zasadzie brzmi tak jakby opisać moje szkolne historie :D Najpierw dobre oceny a potem coraz większa olewka :D Za to w szkole średniej to już było ze mnie zło wcielone :D Najbardziej utkwiła mi w pamięci polonistka, która miała uraz do męskiego gatunku :D Efekt był tego był taki, że jedyną rzeczą jakiej się nauczyłem w liceum na polskim to jak doprowadzić polonistkę do szału :D Z polskiego akurat byłem dobry więc nie mogła mnie udupić ale jak tylko się odezwałem to zawsze byłem wyrzucany z sali :D

polonistka, która miała uraz do męskiego gatunku

brzmi masakrycznie :D

Może nawet i gorzej niż masakrycznie... Ci którzy byli trochę słabsi psychicznie obrywali najbardziej bo nie miała dla nich kompletnie litości. Ja akurat byłem w małej 4-osobowej grupce, która nie pozwalała po sobie jeździć i za każde jej chamstwo odpłacaliśmy się jeszcze większym... Pamiętam nawet akcje że wpadła po świętach na lekcje, stanęła nad jednym z moich kumpli i do niego wprost: "Nażarłeś się po świętach? - bo przytyłeś" Śmiało można powiedzieć, że babka miała coś z głową. Ta historia to wręcz idealny przykład psychicznego znęcania się nad uczniami :D Najlepsze było to, że większość nauczycieli o tym wiedziała ale nikt nie reagował...

Congratulations @theadelina! You have completed the following achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :

Award for the number of upvotes

Click on the badge to view your Board of Honor.
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Do you like SteemitBoard's project? Then Vote for its witness and get one more award!

Polecę nutę w temacie:

idealny kawałek! :)

Będę red pillował, więc ostrzegam. Masz złą interpretację własnej historii oraz tego czym jest szkoła. Po pierwsze, nauka we wczesnym okresie była u ciebie formą zwracania na siebie uwagi - proste skórzane, dobre oceny to w domu chwalą. Potem "zbyt grzeczna" i pogłębianie nieśmiałości - to jest twoja interpretacja, interpretacja dziecka. Czyli następuje skojarzenie, że nauka nie przynosi tyle korzyści ile zakładałam, a więc zaczynasz sie zniechecac. Dalej, nadinterpretacja zachowań nauczycieli i dalsze pogłębianie zniechęcenia do nauki jako aktu buntu, a więc dalszego zadania na siebie uwagi. Skąd potrzeba zwracania na siebie uwagi? Jak każde dziecko i jak każdy taki przypadek - problem w domu, czyli brak dostatecz ilość, udowodnienia dziecku, że jest kochane. Czy twoje dzieciństwo byłoby takie dobre w domu jak to pamiętasz? Spróbuj spojrzeć na to z poziomu dorosłego człowieka, czyli dokonać powtórnej interpretacji. Co do bycia "geniuszem", no to nie masz błędne informacje. Biologicznym geniuszem, z lepszym magiem, większe ilości połączeń nerwowych to trzeba się urodzić i są to wybitne rzadkie przypadki. Ponadto muszą istnieć odpowiednie warunki socio-naukowe. Prawdziwy geniusz jest niezwykle rzadki i często bardzo nieprzydatny. Co innego "zdolność" to jakieś dziedziny. "Pomiędzy 12 a 18 rokiem życia ludzie mają największe zdolności do pochłaniania wiedzy. Realnie w ciągu tygodnia jesteśmy w stanie nauczyć się całego obcego języka (!)" - nie wiem skad masz takie informacje. Biologicznie to tak nie działa co do sprawności mózgu. I nie da się nauczyć całego języka w tydzień. Dalej, nauczyciele są od uczenia nie od wychowywania i niańczenia. Rodzcie jak i sami cuzciowe dchielby zebykdra epdagogiczna spełniała rolę "dobrych wujków i dobrych ciotek", ale żyjemy w realnym świecie. Ilość czasu i uwagi do uzyskania takiego efektu nie jest współmierny z wynagrodzeniem i nikomu się nie chce. Poandto, poszłabyś na stuida, gdize trzeba cos sie wysilic albo wojska, czy pracy gdzie nie mozna sie pomylic, bo nic działać nie będzie to bys zobaczyla co to stres i że nikt się z tobą nie będzie cackac. Reasumując, perpworadz reinterpretacje wydarzen z poziomu dorosłego czowieka, nie odtwarzaj emocji dziecka.

hm, moi rodzice popełnili chyba wszystkie standardowe błędy wychowawcze, kompletnie nie spełniając swojej roli. wiem, że takich dzieciaków jak ja było, jest i będzie wiele, dlatego wychodząc z domu, bez podstawowego wychowania idąc do szkoły pogłębia się tylko problemy dzieci. więc powtarzam:

jestem zwolenniczką nauczania domowego. Jestem także przeciwna zakładaniu rodziny przez osoby, które na to nie stać.

moje (Twoim zdaniem błędne) interpretacje wynikają z urazów, które miałam w dzieciństwie. odpowiedzialnością społeczeństwa jest to, aby potomstwo przygotować do życia, więc uważam, że mogę obwiniać za to szkołę, jako bardzo ważny organ. wybacz, ale nie ma na to usprawiedliwienia, wszyscy ponoszą odpowiedzialność, a przede wszystkim rodzice i SZKOŁA, dlatego zdecydowałam się o tym napisać, bo przyjemnie jest krytykować coś czego się nie popiera. wszystkie błędy ludzkości nazywasz "życiem w realnym świecie"?
btw masz wykształcenie psychologiczne?

Społeczeństwo nie ma odpowiedzialności za “potomstwo”, bo nie da się społeczeństwa upodmiotowić - przecież nikt nie będzie po 5 minut przychodził wychować dziecka, a jedna matka cyckiem nie wykarmi sierot z całego województwa. To rodzice są odpowiedzialni za dziecko, bo to oni je zrobili, wiedzieli przecież co, jak i z jakim efektem gdzie się wkłada. Jeżeli nie ma rodziców to opieka z ramienia instytucji nie zaspokoi tych potrzeb dziecka ukierunkowanych na rozwój relacji z opiekuńczym rodzicem. Nie chodzi tutaj o nauczycieli czy różnych trenerów, ich rola jest inna niż rodzica. Rodziców to nie nauczyciel i nie kolega, inny zakres obowiązków i pełnionej roli. Wiadomo, że najlepiej by mieć dobrych rodziców, no ale to jest myślenie "co by było gdyby", ale żyjemy tu i teraz i nie mamy wpływu na to. Wiesz, taki mój dziadek całą młodość podcza wojny spędził w lesie, bo przecież wyżali młodych chłopaków podczas wojny, musiał zajmować się młodszymi braćmi, więc też nie miał wyboru. Jednak NIGDY nie narzekał, bo warunki były inne. MUSIAŁ się dostosować. Niestety "co by było, gdyby" to się nie liczy, bo życie to nie amerykański kampus SJW. Bo wiesz, coś się stało, ale można tą samą sytuację na wiele sposób interpretować,i nadać innych znaczeń, po prostu istnieje zmienne, o których na bieżąco nie ma sie pojecia, a trzeba przetrwać. Taka jest idea naprawy siebie.