Od czego tu zacząć… na nowo?

in #pl-blog4 years ago

1 stycznia 2021 r.

Nie lubię pobłażliwego podchodzenia do początku nowego roku. Pierwszy stycznia wzbudza we mnie ekscytację podobną do towarzyszącej otwarciu nowego, niezapisanego jeszcze brulionu. Tak – to porównanie jest całkiem oczywiste, ale dopiero znajomość piszącej te słowa umożliwi zrozumienie, o jak ważnym doświadczeniu mowa. Dlatego nie śmieję się (zbyt głośno) z co roku powtarzanych zapewnień, które można by najłatwiej skrócić stwierdzeniem „nowy rok, nowa ja”. Nie znaczy to, że myślę o tym czasie podobnie.

Zakładam, że proces, w którym trwam od prawie dwudziestu czterech lat nie przebiega zupełnie losowo. Znajomość celu sprawia, że mogę stale pracować nad sobą – a ile jest do zmienienia! Zwalczona słabość pozwala zobaczyć kolejne… i będzie to tak trwało zawsze, prawdopodobnie nigdy nie stając się łatwiejszym. Takie zadanie jest w związku z tym uciążliwe, a fakt, że wszyscy się z nim mierzą nie zawsze jest wystarczająco żywy w świadomości. Sądzę wobec tego, że największym motywatorem jest moment nowego początku.

Święto odrywa nas od codzienności, świeżość i czystość „nowego” zachęca do starania się mocniej, ciekawość rozpoczynającego się kusi, by dokładniej przyglądać się rzeczywistości.

Nowy rok nie jest zatem dla mnie czasem gruntownej zmiany kierunku, w którym zmierzam. To chwila przyjrzenia się swojemu życiu, weryfikacji dotychczasowych wartości i – bardzo istotnej – korekty kursu.

Odkrycie

Najważniejszym „odkryciem” 2020 roku było dla mnie dostrzeżenie, że nie ma niczego złego w powtarzaniu. Pamiętam, że kiedy w szkole średniej zaczęłam poznawać coraz więcej tekstów literackich, dzieł sztuki i rozważań myślicieli zrodził się we mnie lęk przed powtarzalnością. Poskutkował on w dwójnasób. Z jednej strony sama przestałam na jakiś czas pisać, w obawie przed powtórzeniem czyjejś myśli. Drugim skutkiem była niewypowiedziana złość na autorów, zupełnie, jakby skradli mi fragmenty rzeczywistości.

Mogę przyznać się do tak naiwnych myśli i uczuć, bo w końcu (po ilu latach!) je sobie uświadomiłam – i minęły. Problemem była chyba potrzeba wyeksponowania „ja”. W tym roku nareszcie zrozumiałam, że nie chodzi o autora, a o prawdę, którą powinien on odkrywać. Odkryć, a nie wynaleźć. Nie wiem, ile prawdy o świecie dane będzie ludziom kiedykolwiek poznać. Jestem jednak przekonana, że współcześnie części z prawd już kiedyś odkrytych nie pamięta się. A nawet jeśli trwają one obecnie w kulturze, to ostatecznie nie chodzi o masę, a o jednostkę. Nie wszystko trafia do każdego, czy więc każde powtórzenie (zwłaszcza w innej formie) nie będzie zwiększać prawdopodobieństwa, że jakaś wartość trafi do człowieka?

Chesterton pisał o tym, że jeśli chce się mieć w domu biały słup, trzeba go ciągle malować – wciąż go odnawiać – by biały pozostał. Nie jest przypadkiem, że apb. Fulton J. Sheen mówił w tym samym kontekście o białym, sztachetowym płocie, który – by pozostał biały – musi być nieustannie odmalowywany. Prawda o potrzebie przekazywania na nowo znanych wartości została powtórzona, świadcząc o swojej wiarygodności.

Ktoś mógłby spytać, skąd mieć pewność, że nie zbłądzi się w poszukiwaniach. Tu powtarzalność – ta sama, której wcześniej unikałam jak ognia – staje się największym sprzymierzeńcem. Twierdzenia o rzeczywistości i wartości, które przeszły próbę czasu są pewniejsze z kilku powodów. Można zaobserwować, jakie owoce przyniosły, a także dostrzec, do jakich wniosków doprowadziły poprzedników. Ponadto poznając je przestajemy zdawać się na własny, zawodny rozum i zmniejszamy ryzyko przeoczenia czegoś lub dokonania subiektywnego osądu.

Wobec wyrażonej wcześniej ambicji zbliżania siebie i czytających do prawdy trzeba rozważyć, czy to w ogóle możliwe. Nie wiem, czy starczy mi umiejętności opisywania świata oraz rozumu do jego poznawania. Czy będę miała wystarczająco dużo czasu i pokory, by zapoznawać się z obserwacjami osób poprzedzających mnie i tych mi współczesnych. Kłóci się we mnie potrzeba pisania z wieloma obawami. Jednak przez lata była ona dość silna, by przetrwać, jedynie narastając.

A dlaczego w ogóle zdecydowałam się to napisać? Kierowała mną wdzięczność. Piszę zatem, bo mogę. Bo mam gdzie. Bo są osoby, które przeczytają. Bo czuję wewnętrzny imperatyw. Bo lubię.

Czy robię to teraz, bo nastał nowy rok? I tak, i nie. Od dawna chciałam wrócić do publikowania, ale potrzebowałam silnej motywacji.

Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale ostatecznie… świat nie zawali się od kilku nietrafionych uwag, szeregu śmiesznych twierdzeń czy naiwnych spostrzeżeń. Nieudany wpis to jeszcze nie koniec świata. Może 2021 rok będzie czasem, kiedy to zrozumiem?

sparkler-677774_1920.jpg


Z życzeniami błogosławionego nowego roku
– zabrylka

Sort:  

tkwię po uszy w tej samej (obezwładniającej niekiedy) pułapce:
obawy przed powtarzalnością.
nienawidzę się powtarzać, nie lubię, gdy ludzie się powtarzają, zwłaszcza jakieś swoje utarte truizmy.. nie lubię wtórności i banalności, o plagiatowaniu nie wspominając

z drugiej strony Ty wspominasz o nieco sąsiednim wątku, czyli:
ugruntowywania prawd, i docieraniu do tych, których to ominęło -
i wtedy powtarzanie ma sens i sprzyja zapamiętywaniu
..
z kolei prawdą jest tez ta fraza że:
"to inni poeci pisali moje wiersze"
i wtedy mamy satysfakcje i lubimy to uczucie, że ktoś odbiera coś podobnie do nas, że nie jesteśmy w jakimś odczuciu sami; czasem sobie o czymś myślimy, drążymy, rozkminiamy - a ktoś inny to umie pięknie i trafnie nazwać 💚

Pięknie to, @rozku , napisałaś! Dziękuję 💜

A jak dyplom? ;)

Została już tylko magisterka z polonistyki – historykiem sztuki podobno już jestem (a tyle jeszcze do poznania!) W drzwiach z Santa Sabina udało się zaobserwować coś wcześniej niedostrzeżonego ;) Może właściwie powinnam o tym napisać, by domknąć tę część cyklu? Zobaczę...

Powinnaś :)