Słuchane z 2016 roku - Top 10

in #pl-blog3 years ago

Dzisiaj bez specjalnych wstępów. Tak wyglądał rok 2016 w moim podsumowaniu. Powoli zbliżamy się do końca zabawy, więc czas na wymyślenie kolejnej. Pomysły już są!

2016.jpg

Death Angel - The Evil Divide

Poza powrotnym albumem z 2004 roku Death Angel mnie już nie przekonał. Tym milsza była niespodzianka, która kryła się na „The Evil Divide”. Zespół znów gra porywająco, nie tak jednostajnie i monotonnie jak na poprzednich albumach. Aż miło posłuchać, jak panowie hałasują. Takiego thrashu mogę słuchać w kółko.

Eternal Champion - The Armor of Ire

Pojawienie się tej kapeli było nie lada sensacją na scenie heavymetalowej. Bo oto pojawił się zespół, który wprowadził nieco powietrza i oryginalności do tego hermetycznego gatunku. Jest to epicki metal, w którym nie słychać ani Manowar, ani Bathory, ani Manilla Road. Panowie grają po swojemu, a ich muzyka nieco trąci doom metalem, nieraz wpada w klimat Warlord, ale jest jedyna w swoim rodzaju.

Fates Warning - Theories of Flight

Jak zagrać progresywny metal praktycznie bez użycia klawiszy? Proszę bardzo, oto przedostatni album Fates Warning, i jeden z najlepszych w ich karierze. Słychać, że to dojrzałe granie, w którym nikt się nie ściga, nawet solówki są bardzo powściągliwe, a przede wszystkim królują emocje. Te słychać w świetnych melodiach oraz wokalach Raya Aldera. Powiedziałbym, że to taki metalowy soul.

Flotsam and Jetsam - Flotsam and Jetsam

Po kilku słabszych, co nie znaczy, że beznadziejnych albumach, kapela wraca do formy, a poza tym do heavy/thrashowego grania, które uprawiała na dwóch pierwszych albumach. Mamy więc na powrót szybsze tempa, żwawe riffy i zadziorny śpiew. Fani wczesnych dokonań kapeli mogą zacierać ręce; mnie się również podoba, chociaż lubię wszystkie wcielenia tych Amerykanów.

2016c.jpg

High Spirits – Motivator

Kolejny taki sam album Chrisa Blacka i jego projektu High Spirits. Ponownie słyszymy więc bardzo proste połączenie hard rocka i heavy metalu, rodem z przełomu lat 70. i 80. Utwory są krótkie, zwarte i przebojowe. Zachwycają świeżością i radością grania. Ponadto są w niezwykły sposób staroświeckie, niczym ścieżka dźwiękowa do jakiegoś amerykańskiego filmu sensacyjnego z przedostatniej dekady XX wieku.

Khemmis – Hunted

Drugi album Khemmis jest jeszcze lepszy niż debiut. Ponownie to dość specyficzny i oryginalnie zagrany doom metal – bardzo patetyczny, ale zupełnie w innym stylu niż Candlemass czy Solitude Aeturnus. Nie ma też wiele wspólnego z graniem a la Saint Vitus. To raczej hybryda zamulonych gitar i hardrockowych gitar (zwolnione Thin Lizzy) i pomysłowych, wzniosłych linii wokalnych.

The Mission - Another Fall From Grace

Ten album przeoczyłem, gdy się ukazał, bo The Mission znikli z mojego horyzontu już dawno. Stali się mało ciekawą kapelą, która najlepiej grała na trzech pierwszych albumach studyjnych. Natomiast tutaj mamy kompletną niespodziankę, bo album ten jest najlepszym wydawnictwem tego zespołu. Jest najbardziej surowy i najmocniej nawiązuje do debiutu The Sisters of Mercy, na którym lider The Mission – Wayne Hussey – skomponował sporą część utworów. Nie ma tu żadnych łzawych ballad czy spoglądania w stronę Led Zeppelin, tylko czysty gatunkowo rock gotycki.

New Model Army – Winter

Ten zespół to fenomen, a „Winter” to jedna z jego najlepszych płyt. Wskażcie mi kapelę z ponadtrzydziestoletnim stażem, której udała się taka sztuczka. Zespół brzmi jak z sali prób, jest bardzo blisko słuchacza, gra surowo, ale bardzo pomysłowo pod względem aranżacyjnym. Gra również bardzo emocjonalnie i dba o dramaturgię całej płyty.

2016a.jpg

Trees of Eternity - Hour of the Nightingale

Gdy ukazał się ten album, wokalistka kapeli już nie żyła, uprzednio przegrawszy walkę z chorobą nowotworową. Między innymi dlatego „Hour of the Nightingale” jest tak poruszający. To bardzo emocjonalne piosenki, które od biedy można by zaliczyć do klimatycznego metalu. Jednak to krzywdzące porównanie, bo muzyka ta jest o wiele bardziej szlachetna niż macierzysta kapela gitarzysty – Swallow the Sun.

Wytch Hazel – Prelude

„Prelude” to spektakularny debiut młodej brytyjskiej kapeli heavymetalowej. Nie dość, że muzycy przyznają się do chrześcijaństwa, również w tekstach, grają na tyle nietypowo, że od razu stali się rozpoznawani. Zamiast typowych dla tego gatunku wpływów Iron Maiden czy Judas Priest, w ich muzyce pojawiają się inspiracje Wishbone Ash oraz Thin Lizzy. Brzmienie jest miękkie, bardziej pasujące do lat 70. niż późniejszych dekad.