Powiedzmy to sobie od razu - porównanie na zasadzie luźnego skojarzenia trafne, lecz biorąc pod uwagę skalę obu miejsc, ten i ów mógłby się żachnąć. Mogłabym i ja, tym bardziej, że miałam szczęście odwiedzić oryginalne Carcassonne. Wprawdzie grubo ponad 20 lat temu, ale wciąż pamiętam, jak mi odjęło mowę na widok jego majestatycznych murów.
Nie będę jednak żartować i porównywać, bo polskie Carcassonne - malutkie i senne miasteczko Szydłów (Świętokrzyskie), bardzo przypadło mi do serca. Właśnie dlatego, że takie małe i takie spokojne - pomimo rozpoczętego już sezonu turystycznego. Poza tym jego dość dramatyczne dzieje i walka o przywrócenie choćby namiastki dawnej świetności bardzo do mnie przemawia. Szydłowianie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!
Niegdysiejsza warownia Kazimierza Wielkiego i siedziba królewska, ma w swojej historii zarówno okres dobrobytu (przypadający mniej więcej na XIV-XVI wiek), jak i o wiele dłuższy upadek. Począwszy od końca XVI wieku pożary, liczne konflikty wewnętrzne i wojny sprawiły, że dumna twierdza popadła w zupełną ruinę, a miasteczko zostało wyludnione. Upadek był tak dotkliwy, że w 1869 roku Szydłów stracił prawa miejskie (które posiadał co najmniej od początku XIV wieku). Odzyskał je dopiero w 2019 roku!
Dzisiaj widać już efekty walki o miasto - pozostałości murów zostały w ostatnich latach odrestaurowane, a miasteczko promuje się właśnie hasłem "polskie Carcassonne". I ja mu w tym bardzo kibicuję!
Spacerując po Szydłowie można zaobserwować, czy też odczuć, zderzenie dwóch światów. Proces odbudowy i promocji już się rozpoczął, lecz miejsce to wciąż pozostaje jakby uśpione.
Odwiedziłam je w drugi dzień czerwcowego "długiego weekendu", a więc w szczycie ruchu turystycznego. W tym czasie, jak słyszałam, po innych turystycznych miejscówkach przewalały się tłumy.
Tymczasem w Szydłowie...
Brama Krakowska - niegdyś jedna z trzech bram wjazdowych do miasta. Widzicie te masy ludzkie?
W białym domku na rogu po lewej stronie znajduje się Izba Wójta Jana, wypełniona pamiątkami i eksponatami, zbiorami wieloletniego samorządowca i byłego wójta. Gdy kręciłyśmy się w okolicy bramy widziałyśmy, jak pan Jan wychodził do nielicznych przechodniów i aktywnie zachęcał do zapoznania się z kolekcją i historią Szydłowa. Zrobił na mnie wrażenie prawdziwego pasjonata, imponuje mi taka praca "u podstaw".
Na murach obronnych ścisk, że przejść się nie da...
Zamek... ani żywej duszy.
No dobrze, kilka osób się kręciło. Specjalnie czekałam, żeby nikogo nie było w kadrze. Ale nie musiałam się jakoś bardzo starać.
Wyjdźmy na zewnątrz.
Mury oglądane z tej perspektywy wyglądają dość imponująco, choć przyznam bez ogródek, bardziej pasowałoby mi określenie "uroczo". Ale czy to nie brzmi obraźliwie, jeśli mówimy o twierdzy królewskiej? Kazimierz mógłby się zdenerwować.
"Pałac" królewski - zamiast puchów i piernatów twarde, żołnierskie życie.
Wjazd do warowni - Brama Krakowska
Spacer wzdłuż południowego muru zajmuje kilka minut.
Wchodząc ponownie na teren miasteczka minęłam restaurację, w ogródku siedziało kilkanaście osób - połowa wszystkich turystów znajdujących się wtedy w Szydłowie ;)
Jak wyglądają obecnie mury obronne można zobaczyć na makiecie w bramie zamkowej.
Kilka minut spacerem dalej kolejna oznaka zmian - odnowiona niedawno synagoga.
Tuż obok pozostałości po rycerskich przodkach toczy się zwykłe życie. Co dziwne, właśnie to mnie ujęło najbardziej. Mury obejmujące skorupą historii zaniedbane domki i kamieniczki. Ta cisza i spokój wewnątrz nich.
"Ratusz" na rynku w Szydłowie.
Na rynku też pustawo, w ogródku przy ratuszu raczej miejscowi - grupki nastolatków nudzących się na "wolnym". Atmosfera, jak przy ostrym lockdownie kilka miesięcy temu. Mnie to akurat pasowało.
Dobrze było zobaczyć Szydłów właśnie teraz. Pusty, bez kramów z pamiątkami, lokalów z lodami na każdym kroku, bez rycerzy pozujących do zdjęć. Myślę, że proces rekonwalescencji wciąż trwa. Miasto znów jest miastem i wygląda o wiele lepiej, niż jeszcze kilka lat temu, ale wciąż pozostaje jakby na uboczu, wciąż nie wyszło z zapomnienia.
A może się mylę? Może jest to po prostu typowe miasteczko sezonowe i w wakacje przeżywa prawdziwy najazd?
Spacerując pustymi uliczkami nieustannie wracałam myślami do oryginalnego Carcassonne i moich wczesnych, autostopowych wypadów. Może dlatego to nasze polskie miasteczko tak mi zostało w sercu? Tamte podróże były wspaniałą przygodą. Chyba już nigdy potem nie czułam się taka wolna i szczęśliwa, niż przez te kilka lat. A nie miałam niczego, co podobno tak się liczy (i daje wolność...) - pieniędzy, pozycji zawodowej, nawet tzw. perspektyw. Ale na co mi były perspektywy, skoro byłam młoda i co więcej - nieśmiertelna?
Jakieś dwa lata temu opowiadałam historię jednego z takich wyjazdów - do Irlandii. Miałyśmy tam jechać we trzy, ale jedna z nas odeszła (tyle w temacie nieśmiertelności...) i na szmaragdową wyspę wyruszyłyśmy we dwie. We Francji, wtedy gdy widziałam Carcassonne, byłyśmy dwa lata wcześniej - jeszcze w komplecie.
Tamte wakacje, to była czysta doskonałość.
Do tej pory doświadczone wtedy obrazy, smaki, zapachy (ach ten rozlany w plecaku serek pleśniowy!) są ze mną.
I kilkadziesiąt zazwyczaj "nieudanych" zdjęć zrobionych głupim jasiem. Ale ja bym ich nie wymieniła na żadne inne.
Nasz dom pod Carcassonne. Najlepszy team na świecie - od prawej M, K i ja.
Próba zdobycia twierdzy - M ucieka przed strzałami wroga.
Udało się dostać do środka!
I tyle by było w miarę ostrych zdjęć Carcassonne, reszta ma wartość tylko sentymentalną :)
Są też inne, z ludźmi, których spotykałyśmy po drodze. Do ludzi miałyśmy zawsze ogromne szczęście - to oni sprawiali, że nasze wyjazdy były wyjątkowe i że tak dobrze je pamiętam. Bez nich pozostałyby tylko zlepkiem beznamiętnych obrazów. Z tamtych czasów wyniosłam niezachwiane przekonanie, że ludzie w przeważającej większości są szczodrzy, otwarci i bezinteresowni.
Trzech motocyklistów z Bretanii, z którymi zwiedziłyśmy całą okolicę Carcassonne.
Hiszpański sprzedawca biżuterii, zwany "dziadkiem", który przewiózł nas przez pół Francji do Carcassonne. Na koniec podróży obdarował nas hiszpańskimi słodyczami i pozwolił wybrać po pierścionku ze swojego towaru. Gdy się rozbiłyśmy na polu namiotowym, zabrał nas na kolację do japońskiej restauracji - strasznie się wtedy upiłyśmy sake :D Trzy dni później opuszczając kemping dowiedziałyśmy się w recepcji, że w tajemnicy opłacił z góry cały nasz pobyt. Zostawił krótki liścik z życzeniem udanej podróży.
Kierowca tira Pascal, który wiózł nas do Paryża, śmiał się prawie bez przerwy, a na koniec zaopatrzył w prowiant.
Meksykanin, który ugościł nas w Amsterdamie i pozwolił przyrządzić kolację. Pomyliłam wtedy pastę z papryczek chili z przecierem pomidorowym, a wiadomo - pomidorów nigdy dość :)
I tak dalej i tak dalej... Długi korowód twarzy i ciepłych wspomnień...
Tak było :)
A wracając do XXI wieku i Szydłowa - nie jest to perełka pośród pustyni, bo cała okolica jest przepiękna. Wracając do Krakowa jechałyśmy przez Ponidzie, magiczną krainę krajobrazów w klimatach "zen" - pofalowanych pól, "windowsowskich" łąk i wijących się malowniczo rzek. Można zgubić oczy. Nie każdemu taka sielskość podejdzie - ja uwielbiam.
Your content has been voted as a part of Encouragement program. Keep up the good work!
Use Ecency daily to boost your growth on platform!
Support Ecency
Vote for Proposal
Delegate HP and earn more
Fajny Szydłów i jeszcze lepsze wspominki :)
dzięki 😊
Congratulations, your post has been added to Pinmapple! 🎉🥳🍍
Did you know you have your own profile map?
And every post has their own map too!
Want to have your post on the map too?
Congratulations @wadera! You received the biggest smile and some love from TravelFeed! Keep up the amazing blog. 😍 Your post was also chosen as top pick of the day and is now featured on the TravelFeed.io front page.
Thanks for using TravelFeed!
@pl-travelfeed (TravelFeed team)
PS: Have you joined our Discord yet? This is where over 1000 members of the TravelFeed come together to chat. Join us!