OSTATNIA PODRÓŻ

in #fantasy6 years ago (edited)

W NOWYM ŚWIECIE

Wspomnienia... Jedne przy chodzą inne od chodzą.Cierpię na amnezje. Jak każdy który został zwolniony ze służby w szeregach Dzikiego Gonu. Jednak nie o wszystkim zapomniałem. Pamiętam... Gdy postanowiłem odejść z jazdy Gonu nikt się nie sprzeciwiał, a pożegnano mnie z honorami. Pożegnali mnie inni jeźdźcy. Nie pamiętam dlaczego nie było tam króla Gonu czy też jego generalicja. Dalszą cześć bardzo dobrze pamiętam. Był rok 1280, a ja byłem tam są mnie wzięli- w starych ruinach świątyni słońca. Po tak długim czasie zachowały się resztki posadzki i parę kawałków ścian które jeszcze stały. Miałem na sobie mundur który dostałem, charakteryzował się przede wszystkim czerniom. Dominowała zakonna czerń, stłumiona szarość. Habit był w czarnym kolorze jak i kaptur. Na piersi miałem naszytego , ciemno czerwonego , zjadającego się węża. Mój habit nie miał rękawów więc było widać moją kolczugę, a ręce ochraniały mi rękawice. Nawet zachował się mój pas rycerski, jednak miałem mój stary miecz , sztylet i nadziak. Radość i zaskoczenie jednak szybko minęło, a doszło do mnie, że jednak nie dane mi będzie umrzeć, a żyć w świecie który różnił się znacznie od tego z którego odszedłem. Ruszyłem intuicyjnie resztką drogi w stronę mojej szkoły. mając złudną nadzieje, że jest jeszcze moja dawna akademia. Ruiny które mijałem były już całe w trawach i mchach, już prawie nie istniały. Leśna droga całkowicie zarosła, a gdy przebiłem się przez tą roślinność udało mi się w końcu dotrzeć do jakiejś drogi. Wtedy już czułem, że to czemu służyłem zginęło już dawno. Poszedłem w stronę akademii, ale to co zastałem... To resztki tego co zwałem domem. Akademia Asariuszy, rytu smoczego, już nie istniała. Kamienne cegły rozsypywały się w dłoniach. Gdzie nie gdzie było widać popiół w stopione bloki kamienne. Ktoś go zniszczył i podpalił. Ale co się stało z braćmi ? To tylko miałem w głowie. Po dojściu do siebie, chwyciłem mój nadziak, oparłem o ramie i ruszyłem drogą przed siebie. W tym momencie zrozumiałem, że już może nie być tego o co walczyłem.

Dotarłem do jakiejś wioski. Nazywała się Wilczew. Przed wioską stał posąg boga Światowida. Zaskoczyło mnie to, że tak stare bóstwo nie zostało zapomniane. Widziałem też parę kapliczek pomniejszych bożków. Włożyłem za pas mój nadziak i wszedłem do wioski. Ludzie mieszkający tam zrucili na mnie uwagę. Szczerze mówiąc wtedy stęskniłem się za takimi miejscami. Na szczęście wioska była na tyle wielka, że miała karczmę. Gdy do niej wszedłem powitała mnie cisza. Karczma była praktycznie pusta , jedynie był karczmarz, czyszczący kubek i jakaś dziewczyna, pewnie posługaczka. Szedłem w ich kierunku pomiędzy stołami i krzesłami. Widać było, że nie był to młody chłop. Miał podkowiaste wąsy i było widać wiele zmarszczek. Za nim widziałem miecz powieszony na ścianie, a obok niego była jego pochwa. Popatrzył na mnie, a potem na symbol naszyty na mojej piersi. Podkręcił wąsa i się zapytał kim jestem i czego chce. Usiadłem na stołku i powiedziałem :
-Jestem Fenrir Belegrade. Teraz -wzdychając- chce tylko pomocy.
-Jakiej pomocy oczekujesz- spytał
-Teraz... Informacji. - Po tym odłożył czyszczony kubek i wrzucił szmate do szafki za sobą. Przysunął sobie stołek i zapytał :
-Co chcesz wiedzieć ?