Z Bobolic do Podzamcza - dzień 3
Rano o dziwo za oknem cisza,ale złudne to wrażenie - po wyjściu na dwór okazało się że w powietrzu unosi się jakaś delikatna mgiełka deszczu. Szlag by trafił - postanowiliśmy z Pieterem na przekór ubrać krótkie spodenki i wprost żądać od aury natychmiastowej poprawy :) Chytry plan zadziałał bo około 11 wyszło już całkiem ładne słoneczko.
Poranna toaleta rowerów tym razem trwała dłużej i wymagała do pomocy szlaucha z wodą po sobotniej walce z błotem, piachem i wodą. Prysznic przyniósł szybkie efekty i po nasmarowaniu łańcuchów byliśmy gotowi do drogi. Zaczęliśmy od dokładnego obejrzenia jeszcze raz zamku w Bobolicach bo wczorajszym wieczorem dokonaliśmy tylko szybkich oględzin czując nadciągającą nawałnicę :) Zamek mi się podobał , podobno budzi jednak duże kontrowersje ze względu na to w jaki sposób został odrestaurowany. Występuje tez jako Wawel w "Koronie Królów" :) Co ci scenarzyści to ja nie wiem....
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Bobolicach
Dzisiejszy plan był już mocno zweryfikowany trudnością dnia poprzedniego więc dzisiaj nie wchodziły nam w grę jakieś specjalnie duże odległości. Potrafimy przejechać z bagażami po płaskim terenie od 50 do 200km dziennie ale Jura konkretnie nas zmechaciła i zaskoczyła nasze nogi ciągłymi wzniesieniami :). Chcieliśmy po prostu pojechać czerwonym szlakiem i styrać się jak małe osiołki :) Prosty i fajny plan - niestety nie wszyscy podzielali mój entuzjazm co do styrania się i Andrzej z Marysią wkrótce pomknęli asfaltami w kierunku Podzamcza a offroadowcy zakopali się w lesie po same osie i cierpliwie pieli się pod kolejne górki w lasach :)
Wkrótce dotarliśmy do kolejnego zamku - tym razem w miejscowości Morsko. Jeden z najwyżej położonych na solidnie zalesionym wzgórzu przez co niewidoczny w czasie dojazdu okazał się też jednym z ciekawszych. Szkoda że w żaden sposób nie udostępniony do zwiedzania. Po solidnych oględzinach ruszamy dalej i zaciekawia nas sklep w którego ścianę wmurowane są kamienie z odciśniętymi muszlami i paprociami :) Takie rzeczy tylko na Jurze :)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Morsku
Na około 15 kilometrze Wojtek zwrócił naszą uwagę na dziwną skałę z dziurką po lewej stronie drogi. Wyglądała na tyle ciekawie że od razu pojechaliśmy ją sobie obejrzeć dokładnie. Skała ta to Okiennik Wielki. Nie obyło się bez wspinania z rowerami ponieważ na Jurze na dole nie znajduje się nigdy nic ciekawego - wszystkie ciekawostki umiejscowione są bardzo wysoko :)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Okiennik_Wielki
Ruszamy dalej tym razem po kompletnych bezdrożach gdyż kierownika porwał melanż leśnego zjazdu i nagle okazało się że i czerwony szlak pieszy jest dla nas za wąski a my wylądowaliśmy w kompletnej Kambodży :) Drogą bez drogi po zwiedzeniu liściastego lasu odnajdujemy zagubiony szlak i przepięknym jarem wyskakujemy w okolicach dość sławnej wspinaczkowej miejscowości.
Tutaj postanawiam walnąć sobie Jurajskie Jasne Pełne - co niestety powoduje uśmiech politowania wśród miejscowych :) Oczywiście mają rację - to sik podobny do naszego Grudziądzkiego które piją tylko przyjezdni :) Trzeba zawsze słuchać miejscowych w doborze lokalnych trunków :)
Dalej prowadzi nas czerwony szlak rowerowy który jednak w wielu miejscach przeplata się ze szlakiem pieszym czerwonym. Dzięki temu nagle wskakujemy na drogę która okazuje się nie być drogą tylko czymś na kształt wyschłego koryta rzeki z mocno piaskowym dnem zapełniającym się woda w porze deszczowej :) My na porę deszczową jeszcze nie trafiliśmy ale tego ciągnięcia rowerów kilka kilometrów pod górkę po piasku to długo nie wyrzucę z pamięci :) Zapomnijcie o wszelkich piaskach w jakich przyszło wam kiedykolwiek utknąć - tutaj było tego 3 razy więcej,3 razy dalej i 3 razy trudniej :) Nie dość złego - akurat w tym momencie po tej zacnej autobanie postanowił przejechać tabun quadowców mieląc piaseczek jak ciągnik orzący ugór :) Morale nieco opadły ale nie można się poddawać tylko przeć przed siebie...
Zziajani i ledwo żywi wypadamy z lasu w Podzamczu i szukamy Andrzeja z Marysia którzy spokojnie konsumują sobie obiadek w knajpie pod zamkiem :) Najechane dzisiaj potężne 34km po pięknych ale piekielnie trudnych szlakach :) Żegnamy się tutaj z miłośnikami asfaltów którzy muszą już wracać do domów. Nam należy się odpoczynek więc postanawiamy zapaść tutaj do dnia następnego żeby zregenerować postrzępione z wysiłku mięśnie. Na szczęście przemiła pani u której mieliśmy nocować wczoraj nie chowa urazy i po kilkunastu minutach i zwiedzeniu zamku w Ogrodzieńcu możemy już spokojnie cieszyć się prysznicem słuchając szumiącego za oknami deszczu :)
Piękna wycieczka.
I "Wawel" zaliczony. :)
Jura dała nam popalić w ten dzień :) Mięśnie paliły ogniem ale czego się nie robi żeby zobaczyć coś fajnego :)
Magiczne miejsca. Kiedy miałem kilkanaście lat bywałem w tamtych rejonach, Mirów i Bobolice były totalnie zrujnowane i w żaden sposób niezabezpieczone wzdych miało to swój klimat
Dzisiaj Bobolice płatne a Mirów zamknięty że nie wejdziesz na teren samego zamku :( Ale i tak robi to wszystko wrażenie. W porównaniu do naszych zamków w kujawsko-pomorskim to Jura to całkiem inne klimaty - takie wiedźmińskie :)