Jura Krakowsko-Częstochowska - dzień 1 i 2

in #busy7 years ago (edited)

Wstępniak....

Opis mojej wrześniowej wyprawy rowerowej z kolegami w niełatwy teren jakim jest Jura. Opis będzie podzielony na trzy części zgodnie z etapami naszej podróży. Mam nadzieję że piękno tych okolic zachęci kogoś do rowerowej lub pieszej wycieczki. Ilość szlaków przyprawia o zawrót głowy. Nam udało się pokonać czerwony szlak rowerowy ale jako miłośnicy wertepów i bezdroży często przeplataliśmy go sobie szlakiem pieszym żeby od nadmiaru asfaltów nie poszarzało w oczach :)

1.jpg

Dzień 1 i 2 - przyjazd do Częstochowy i sobotnia przeprawa do Bobolic :)

Wyprawa zapowiadała się od początku na katastrofę pogodową co wszyscy trzej męscy uczestnicy próbowali mi od samego początku zasugerować dzwoniąc do mnie na przemian i cytując kolejne pogodynki i czarowników indiańskich przepowiadających pogodę :) Na szczęście pozostałem nieugięty i zgodnie z ustaleniami 22.09.2017 wyruszyliśmy z Grudziądza dwoma samochodami objuczonymi rumakami na podbój Jury :) Jako szpica ja z Wojtkiem a pod wieczór dołączyli do nas Pieter z Andrzejem.

SAM_1234.jpg

Kwaterka w miarę przyzwoita ,dwa dwuosobowe pokoje pozwalały nam spokojnie chrapać nie zakłócając spokoju całej czwórce. Znając możliwości wydawania odgłosów przez moich kolegów, zawczasu miałem przygotowane zatyczki do uszu co pozwoliło przespać mi spokojnie noc :) Pogoda wieczorem nie zapowiadała sobotniego armagedonu więc udaliśmy się na poszukiwanie wieczornego zaopatrzenia. Ulica w centrum więc nie było większych problemów - sklep blisko szkoły więc zaopatrzony w bułki szklane oraz tradycyjne - idealny wybór na kolację i śniadanie. Wieczorne dyskusje wkrótce nas znużyły i sprawiły że wylądowaliśmy grzecznie w łóżeczkach.

SAM_1240.JPG

Rano zły znak - około 7 budząc się usłyszałem kapiące na parapet krople deszczu :( Niedobrze - ale zgodnie z zapowiedziami. Pogoda w sobotę miała być "nieco" niestabilna natomiast niedziela i początek tygodnia coraz lepszy. Dokładnie tak było ale na początek musieliśmy zmierzyć się z podłą sobotnią aurą. Pogoda to jednak stan umysłu i należy wszędzie doszukiwać się pozytywów. Mijany w deszczu krajobraz przypominał szkockie wrzosowiska spowite mgłą więc jeśli chodzi o doznania krajobrazowe to przynajmniej ja byłem bardzo zadowolony :)

Rano dołączyła do nas Marysia z Gliwic która przyjechała porannym pociągiem po to żeby pokręcić się z nami przez weekend. Kulbaczymy rumaki przed kwaterą główną moknąc w ciągu 15 minut. Załoga kręci nosami ale zmuszam ich do startu i po chwili jesteśmy już na Jasnej Górze pełnej pielgrzymów którzy są odporni na każdą pogodę.

Po krótkim zwiedzaniu dokuczliwa mżawka zmusza nas do szukania schronienia w najbliższej restauracji gdzie koimy zszargane nerwy złocistym napojem z bąbelkami. Przy ulicy ciekawostka w postaci sklepów z sutannami oraz z wyposażeniem kościołów - dość nietypowy dla nas sposób na biznes.
Ruszamy dalej przez okoliczne wioseczki w kierunku Olsztyna który jest takim prawdziwym początkiem szlaku jurajskiego. Właśnie w Olsztynie znajduje się pierwszy zamek widoczny na zdjęciach - bardzo klimatyczny ,przypominający siedzibę szkockiego Nieśmiertelnego z filmu pod tym samym tytułem.

SAM_1267.jpg

Droga nieco monotonna,asfaltowa ,przebiegająca przez kolejne bure wsie - zaczynam się zastanawiać czy to tak właśnie ma wyglądać ta słynna Jura - bo jeśli tak to czuję rozczarowanie :( Na szczęście po około 20 kilometrach docieramy do wspomnianego wcześniej Olsztyna gdzie znajdujemy schronienie przed deszczem w najbliższej jadłodajni.

Miejsce startu naszkicowanej przez Wojtka trasy znajduje się w pobliżu więc wydaje się to dobre miejsce na prawdziwy start trasy - przebyty odcinek traktujemy jako dojazdówkę. W barze Andrzej decyduje się wracać do samochodu a my po posiłku w czwórkę ruszamy dalej. Zaraz dochodzi do zmiany początku trasy bo Wojtek jak zwykle kierował na drogę wojewódzką a ja chciałem okrążyć zamek czerwonym szlakiem pieszym :) Szybko dochodzimy do porozumienia i startujemy czerwonym.

Droga niełatwa - usłana białym,śliskim wapieniem ale po chwili oglądamy spowity mgłami zamek robiący niezapomniane wrażenie. Światło tego dnia powoduje że całość wygląda jak z horroru :) Potężne białe ruiny zamku na wzgórzu z ogromnych głazów - budowla wpasowana idealnie w skały wygląda jakby z tych skał wyrosła. Coś pięknego - na usta ciśnie się cytat Siary z Killera -- "..mają rozmach skurwi...ny... " :) Kolejne zamki na trasie będą powodowały częste używanie tego cytatu po podniesieniu szczęki z podłogi :)

SAM_1282.jpg

Wspinamy się dzielnie na skałki wokół zamku rozkoszując się widokami ale pomału nasiąkając nieustającą od rana mżawką. Jest mokro i ślisko ale rozpościerające się dookoła widoki powodują że zapominamy o mokrych butach i sercu wyskakującym z klatki po każdym niełatwym podjeździe. Jest pięknie a ja czuję że to jest prawdziwa Jura a nie ta widziana z asfaltu. Będąc tam trzeba się wgryźć w teren ,posmakować piachu i pyłu bocznych wysypanych białym tłuczniem dróżek. Powspinać się górskimi ścieżkami dla kóz z rowerem oraz ryzykować upadek schodząc po mokrych głazach, inaczej tak naprawdę tej Jury nie poczujesz i nie zobaczysz :)

Zawsze mówiłem że najlepsze jest to czego nie widać z asfaltu a jest ciężko dostępne i tutaj starałem się trzymać tej filozofii do końca :) Owocowało to świetnymi drogami ,czasami trudnymi ,błotnistymi czy też wprost nieprzejezdnymi ale zawsze pośród zapierających dech w piersiach krajobrazów.

Pomału posuwamy się naprzód - trudna trasa komplikuje się kiedy w terenie mija nas kawalkada kilkunastu samochodów terenowych rozwalająca nam i tak już sfatygowaną polną drogę powodując masy błota i wody zamiast przejezdnej jeszcze przed chwilą szutróweczki :) Słyszymy jednak sorry z okna więc nie ma co się gniewać tylko trzeba ruszać dalej :)
Po morderczej walce z błotem wpadamy do Mirowa z nieco obniżonym morale. Godzina bodajże z 15 - my mamy przejechane okolo 30km - nogi jak z waty po kilkunastu morderczych podjazdach - przemoczeni prawie do majtek :) Co to jest - Jura czy Kambodża ? :)
W Mirowskim sklepie Pieter daje popis ślizgu po schodach połączonego z żonglowaniem butelkami powodując bardzo pokazową katastrofę z której jednak wychodzi bez szwanku :) Stary kocur zawsze spada na cztery łapy - tylko tym razem podparł się tyłkiem oprócz łap:)

SAM_1295.JPG

Podziwiamy z daleka zamek w Mirowie nie mając serca wspinać się na wzgórze na którym się znajdował. Po zaspokojeniu głodu, pragnienia oraz zapewnieniu wrażeń wizualnych ruszamy do pobliskich Bobolic gdzie znajduje się jeden z najlepiej odrestaurowanych zamków na całej Jurze. W pobliżu znajduje się wygodny chociaż nietani hotel dla miłośników luksusu - nas to jednak nie urządza bo mamy zamiar dotrzeć dzisiaj do położonego około 25 km dalej Ogrodzieńca i zapaść tam na noc w Podzamczu. Życie weryfikuje jednak nasze plany bo kiedy tylko zdążyliśmy ruszyć rozpętała się konkretna ulewa która zmusiła nas do szukania schronienia w najbliższej agroturystyce :( Miejsce okazało się bardzo przyjazne dla rowerzystów a pani bardzo miła. Ogrzewanie działa na full dzięki czemu suszymy się konkretnie czekając na Andrzeja z oprowiantowaniem. To był wspaniały ale jednak trudny i męczący dzień :) Ciąg dalszy w kolejnej części....

SAM_1297.jpg

SAM_1304.jpg

Sort:  

Po przeczytaniu tego artykułu, samego naszła mnie chęć żeby zwiedzić to miejsce na rowerze :D Gratuluje artykułu, bardzo fajnie się go czytało :)

Dzięki,ale zdaje sobie sprawę z własnych niedociągnięć :)

Nie ma się co przejmować na zapas, prawdziwy artysta nazwał by to "swoim stylem" :D

Czytałem z zaciekawieniem, i troch z żalem, że nie mam takiego kompana do jazdy na rowerze, zawsze sam :(

A skąd jesteś? Praktycznie wszędzie są pasjonaci - ja w niedużym Grudziądzu zebrałem grupę 125 osób i jeździmy co sobotę jak w dym :) Jestem też w klubie PTTK,daj znać to Cię pokieruje gdzie uderzyć :)